Horski nie słuchając już, oddalił się od Grześka i poszedł w stronę ruin. Wkrótce stanął obok żony. Patrzał na nią badawczo, z pod oka.
— Czego tak zbladłaś?
Suchy ton jego głosu zdziwił ją.
— Zdaje ci się tylko.
— Obserwuję cię od chwili przybycia do ruin i zastanawiam się, co cię tak podnieca.
— Podnieca?...
— No, tak, dzieje się z tobą coś nienaturalnego. To dowód jakiejś podniety wewnętrznej. Och!... te ruiny same przez się nie wzbudzają jej chyba?...
Andzia milczała.
Oskar nagle wziął ją za rękę.
— Pójdziemy się przejść, tam, w stronę dębów.
Poszła biernie i nie spostrzegła, że on prowadzi ją do dębu z krucyfiksem. Gdy stanęli pod drzewem, Andzia drgnęła, mimowolnie podniosła rękę do czoła, chcąc się przeżegnać. Wtem Oskar objął ją ramionami i dość brutalnie ciągnął do siebie, wyraz twarzy miał zmieniony.
— Daj mi usta Anni, pragnę twych ust, chcę się sycić niemi.
Anna gwałtownym ruchem odsunęła go od siebie.
— Tu? w tem miejscu?... Tu?!... — zawołała głucho.
— A cóż to rynek publiczny, czy sala parlamentu?...
— Puść mnie, Oskarze, puść natychmiast!
— Żądaniu memu musisz uledz, pragnę twych pieszczot i otrzymać muszę.
— Tu?... za nic!
Gniew i trwoga tryskała z jej oczów. Twarz Horskiego robiła się straszna.
— Opór?... Dlaczego się bronisz?... Ja nie ustąpię.
— Za nic, za nic! Zlituj się, nie tu. Puść mnie... błagam....
— Jakieś zabobony... zastosowane do tego miejsca?...
— To moja świątynia, świątyni się nie... profanuje — zawołała zdyszana, wysuwając się z jego ramion zaborczych, które ją gniotły, przerażały.
— Świątynia? Ten metal na dębie taką cię świętością napawa? Schowamy go do kieszeni, niech nie przeszkadza. O tak, już po skrupułach pogańskich. Teraz...
Młoda kobieta zdrętwiała, widząc jak krucyfiks, jej ręką zawieszony nad miejscem zgonu Andrzeja, mąż zdarł z drzewa i wsunął w kieszeń ubrania, z miną okrutną, z twarzą, ociekającą bezmiernem szyderstwem. Zawrzało w niej. Odskoczyła od niego prawie ze wstrętem.
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/243
Ta strona została skorygowana.