nie, ma petite! Nie łudź się. Prędzej lub później, ona lub on, gdy już napatrzą się na siebie dowoli, napieszczą, naidealizują, mówmy otwarcie, namnożą niezbitych dowodów swej wyłączności, wówczas przecierają oczy, żeby zobaczyć, co też świat porabia? I daltonizm wytworzony przez patynę miłości niknie, wzrok, słuch przeciera się. On, albo ona nabierają apetytu do jakiejś odmiany w codziennej potrawie. Pobożny marcepan miłości trochę się przejadł, zapachniały ostryżki, pieprzyk nęci, a tu pokusy są, wabią. Och, ja maluję notabene bardzo klerykalną parę. Zwykle prędzej i łatwiej zaczynają się takie wycieczki ciekawe, po za próg uświęconego ogniska. Ale miłość pomimo tego trwa i... zazdrość jest już jak w domu. Mąż robi wycieczki, żona histerjuje się lub cierpi, żona pierwsza przetarła oczy, mąż urządza jej piekło. Już po spokoju, już się wkrada podejrzliwość, niechęć, obraza. Oto są owe opiewane tęcze miłości.
— O jakich ty wycieczkach mówisz, Loro?...
— O najprostszych. Żona zazdrosna z miłości, często z własnej próżności, chciałaby, żeby jej mąż nie spojrzał już na żadną kobietę, nie mówię, żeby ją zdobywał, ale nawet patrzyć nie wolno, pochwalić pobawić się. Sama jednak, gdy się komu podoba, odrazu odgadnie i wcale nie broni, owszem to jej pochlebia, często bawi i ukrasza jej życie, smak cnotliwego marcypanu zaostrza trochę. Za to mąż choćby sam miał stokroć wybujalsze zakusy nie daruje żonie jej powodzenia. To przecie grzech ciężki, występek! A jeśli ona polubi czyjeś towarzystwo, nawet najniewinniej, najszczytniej, po prostu wiedziona potrzebą szerszego horyzontu, bez osobistych zmysłowych podniet, gdyż te ma w domu, pod sklepieniem swej miłości, wtedy pan mąż dęba staje. Zazdrość rozsadza go jak dynamit i miłość wytwarza już pole bitwy.
Tarłówna powstała z fotela. Zdenerwowana przebiegła pokój parokrotnie.
— Zbyt czarno przedstawiasz, Lorko, życie i małżeństwo. Tak nie jest! ty zawsze byłaś pesymistką, zawsze ironizowałaś to, co uświęcone, co drogie, co wreszcie jest poezją, jedyną w życiu.
— Jeśli zakucie dwojga ludzi w kajdany obowiązków i w jakieś tam przysięgi, ma być poezją życia, to ci Andziu nie zazdroszczę, — odparła Lora. — Szkoda, że właśnie kobiety z takiemi pojęciami, gołębice uczuciowe idą najczęściej na ofiarę całopalną zupełnie odrębnych mężczyzn. To jest tragedja! Wogóle najczęściej bywa tak: że kobieta odchodząc od ołtarza widzi przed sobą niebo i marzenia swe najszczytniejsze w pełni rozkwitu, mężczyzna zaś tylko — pokój sypialny...
— Loro zmiłuj się! Loro nie bądź tak okropnie wyzutą, taką cyniczką, nie sądź ludzi tak surowo, tak... podle...
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/25
Ta strona została skorygowana.