Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/251

Ta strona została skorygowana.

Na chwilę przed wymknięciem się Andzi do kapliczki, odjechał Drohobycki. Nie lękał się oczów i czujności Horskiego, śmiało wyrażał swe zdanie, co do ich wyjazdu, był tak wyraźnie oburzony, że naraził się Oskarowi. Pożegnali się chłodno, ze słabo ukrywaną nienawiścią ze strony Drohobyckiego i dystyngowaną ironją Horskiego. Gdy się rozstali, Anna odetchnęła, lękała się jakiegoś wybuchu. Uciekła do parku, chciała uspokoić nerwy wzburzone i nabrać hartu do przetrwania chwili wyjazdu. Przeczuwała, że będzie straszną. A oto zamiast uspokojenia, żal jej wybuchnął gwałtownie, nerwy trzymane na wodzy nie wytrzymały.
Gdy spłynęło na nią chwilowe ukojenie usłyszała kroki za sobą.
Zamarła z obawy, że Oskar słyszał jej płacz i zobaczy jej oczy. Powstała z kolan i nie odwracając się zamykała kapliczkę.
Wtem ciche słowa.
— Pani Anno...
Podchodził do niej Drohobycki. Zmieniony, z jarzącym wzrokiem utkwionym w niej.
— Pani Anno, proszę wybaczyć, że przerywam... słyszałem, podglądałem panią... ja...
— Skąd pan tu, jak pan śmiał?...
— Jadąc koło rzeki dostrzegłem panią idącą... i nie mogłem odjechać... bez ujrzenia jeszcze raz... bez przekonania się... to jedyna sposobność...
— Czego pan sobie życzy? — spytała dumnie.
— Na miłość Bożą, niech pani nie jedzie! — wybuchnął, rozpaczliwie załamując ręce.
— Ależ... panie!
Drohobycki przypadł do jej rąk, nim zdążyła się cofnąć, wołał stłumionym głosem:
— Zaklinam panią na wszystko, co ci jest święte, na miłość dla kraju, na... prochy Andrzeja, zostań... nie wyjeżdżaj! nie idź na zgubę. Tam twoja zatrata.
— Panie Drohobycki, co panu?...
— Błagam, nie jedź... z nim... on cię wlecze na stos ofiarny, broń się póki czas. Zostań... on wróci... on cię nie opuści, boś mu potrzebna... konieczna do egzystencji. Wróci tu... po... pieniądze...
Anna wyszarpnęła ręce wzburzona. Drohobycki runął na kolana i objął jej nogi.
— Pani... Anno zlituj się nad sobą i... i... nademną. Kocham panią bez pamięci... jak szalony, od bardzo dawna. Chcę cię bronić, wyrwać cię z jego szponów... ocalić.
— Dosyć!! panie Drohobycki proszę wstać — zawołała Andzia z przedziwną mocą i godnością.