Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/252

Ta strona została skorygowana.

Gdy zaś powstał, zmieszany jej tonem, spojrzała mu śmiało w oczy i rzekła łagodnie, hamując wzburzenie:
— Wybaczam panu jego wybuch niewczesny. Wiem, że jest mi pan życzliwym i wdzięczność zachowam. Ale... proszę nie obrażać mego męża. Żegnam pana.
— Pani Anno! nigdy bym się nie ośmielił... mnie idzie o panią, o szczęście pani, o przyszłość.
— Przyszłość moja należy do mnie.
— I do tych, dla których jesteś drogą. Rozpacz mam w duszy, że sama, dobrowolnie zabijasz swój los... Twój wyjazd... to twoje zatracenie.
— Anni! Anni! — zabrzmiał w oddali głos Oskara.
Andzia cofnęła się w tył i bardzo zbladła. Drohobycki przyskoczył błyskawicznie, rękę jej przycisnął do ust z szeptem gwałtownym.
— Nie zapominaj ostrzeżenia... i czuwaj...
Poczem rzucił się w bok pomiędzy dwa olbrzymy głazów, w gąszcz parkową.
Anna stała na miejscu, oniemiała, słysząc już z drugiej strony kapliczki szybki chód męża.
— Anni! — zawołał znowu.
— Jestem.
Opanowawszy się wyszła z poza skał, wstrząśnięta głęboko ale spokojna.
Horski spoglądał na nią uważnie.
— Gdzie się chowasz, czas wyjeżdżać, konie czekają.
— Modliłam się.
— Och, naturalnie! Czy będzie osobny bagaż z bóstwami różnego gatunku?... Kapliczki chyba nie zapakujesz?
Anna milczała.
— Ceremonje pożegnalne jeszcze nie skończone, nadszedł nowy import bab i chłopów ze spuchniętemi nosami, dzieci z ochrony, cały legjon tałatajstwa. Straż leśną i służbę kazałem przepędzić, bo się znowu gromadziła. Per Bacco! dosyć tego. Załatwiaj się z nimi prędko, jeszcze objęcia Lińci, Hadziewiczów... Aa! za dużo naraz rozczuleń! Do stacji 30 wiorst, musimy zdążyć na kurjer, nie zapominaj.