Za pomocą synowej, jako medjum, wywoływała w ten lub inny sposób duchy obce, często męża własnego i prowadziła z nimi długie mistyczne rozmowy, które nerwy Andzi wyczerpywały doszczętnie.
Młoda Horska walczyła niejednokrotnie z chęcią wywołania ducha Andrzeja, lecz czuła, że gdyby to nastąpiło dostałaby obłędu. Raz na zapytanie świekry, czy chce wywołać ducha kogoś ze swoich, odpowiedziała bez namysłu:
— Niech przyjdzie duch... Jana.
Ekierka po długiej chwili drgnęła pod palcami obu kobiet.
Starsza Horska skupiła się cała w alfabecie. Anna siłą zapanowała nad wrażeniem, drżącym głosem spytała ducha skąd przybywa, prosząc by jej powiedział coś o swem obecnem istnieniu.
Litery, słowa następowały po sobie szybko, pani Horska układała je w zdania, które po zatrzymaniu się ekierki przeczytała głośno ze zdumieniem:
„Nie istnieję. Niema raju, potępienia, niema dusz. Jest zatrata i nicość. Nie spływają ku wam duchy lecz natchnienia, myśli ludzkie, zbłąkane w atmosferze wszechświata, ku żywym dążą umysłom, jak magnes do magnesu...“
— Kto to mówi?! Czy to Jan?... Nie, to zły duch! nie wierzę... Jasiu!...
Ekierka poruszyła się znowu, Andzia sama już układała litery w słowa.
„Nie wzywaj ofiar swych, Anno. Męka moja była krótka, twoja stanie się długą gehenną, aż nastąpi dla ciebie zatrata w nicość. Miłosierdzia niema“.
Andzia zerwała się z krzykiem przerażenia. Uciekła od stołu i zaraz w następnym pokoju padła zemdlona. Gdy ją ocucono dostała ataku nerwowego i jakiejś chwilowej melancholji. Odtąd nie weszła nawet do sali spirytystycznej pomimo nalegań świekry.
Seans ten wywarł na Andzię wpływ wielki i zgubny dla jej zachwianej wiary. Pragnęła to z czasem wytłomaczyć sobie, zbagatelizować, jednak ziarnko zabójcze wpadło do duszy i kiełkowało.
Po zapale spirytystycznym nastąpił szał czytania, a nostalgja do kraju rosła, potężniała, chociał w swej apatji Andzia już nie umiała jej odszukać. Była chorą na duszy i ciele i narkotyzowała się czytaniem wszeteczności.
I teraz pomimo protestu zadawanego sobie przed chwilą, sięgnęła znowu po Voltair‘a, zapalając elektryczną lampkę na konsoli kominka. Niektóre utwory tego wielkiego niszczyciela idei religijnej czytała po parę razy i to, co jej się przedtem wydało strasznem, zbrodniczem, to samo, teraz pobudzało ją
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/256
Ta strona została skorygowana.