do rozmyślań spokojnych, rodziło wątpliwości co do własnych wierzeń. Bezbożność Voltair‘a, jego apostolstwo zepsucia nie raziło już Andzi, przeciwnie debatowała razem z autorem nad przejawami życia i jego prawdami, przyznając mu słuszność w wielu razach. Sama widziała dużo i słyszała, spostrzegawczość i integencja dopomagały jej do wykrywania mnóstwa plam na pozornej bieli niektórych dogmatów i prawideł uznanych w świecie za nietykalne.
Zagłębiona w czytaniu, usłyszała za oknem sapanie automobilu. Zdziwiona podniosła głowę z uczuciem niezadowolenia.
...Czyżby Oskar?...
W odległych pokojach cichego zameczku powstał ruch.
Wkrótce potem Horski wszedł do pokoju.
Zbliżył się do niej niezwykle ożywiony, uścisnął ją krótko i zawołał:
— Nie spodziewałaś się mnie dziś widzieć. Co?...
— Tak. Sprowadza cię zapewne coś ważnego?
— Ale dlaczegóżby nie chęć odwiedzenia mojej dezerterki? Hm!... I tak ciągle przesiadujesz z książkami. Ach boski Voltaire! znowu go czytasz?... masz dobry gust.
Usiedli przy kominku naprzeciw siebie.
— Truję się, wiedząc, że się truję — odrzekła Anna obojętnie.
— Nie, ma cherié. Voltaire daje ci antydot przeciw dawniejszym truciznom, z któremi żyłaś. On oczyszcza atmosferę dokoła ciebie z klerykalnych mgieł; pogrążona w nich byłaś doszczętnie. Czy nie lepiej oddychać powietrzem rzeczywistej prawdy?...
— Trudno dociec, gdzie ona jest właściwie.
Oskar uderzył dłonią w otwarty tom.
— Tu ją znajdziesz, wierz mu, bo to genjusz. Krzewiciel prawdy nagiej, bo taka tylko prawda jest coś warta, tak samo jak piękna kobieta: wszelkie osłony ją szpecą, zwłaszcza zakonne szaty. Prawda istotna nie znosi tajemnic. To co się szczelnie habitem okrywa i obwarowuje tajemniczością nie wzbudza zaufania, najczęściej jest hipokryzją.
Pochylił się ku żonie z uśmiechem.
— Z przyjemnością spostrzegam, że opada już z ciebie pleśń dawnych zabobonów. Otrząśnij się Anni z tej szarańczy... to dławi.
— Ty nazywasz pleśnią to właśnie, co może jest kryształem, to zaś — wskazała na książkę — może grzyb złośliwy, rak nie dający się wyplenić, gdy raz zapuści korzenie, już panuje.
— Jednakże w obu definicjach dodajesz — „może“, — idei zaś wolteroskiej przyznajesz to, co jest jej cechą znamienną, jak i cechą każdej prawdy — niezwalczoność, gdy raz ją po-
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/257
Ta strona została skorygowana.