— Oskarze! nie jedźmy tam. Jeśli jesteś wolny, zrób dla mnie coś, za co ci będę nieskończenie wdzięczną... Jedźmy na... Wołyń... tak już... dawno... dawno...
Horski wybuchnął śmiechem. Odstąpiwszy na krok od Anny, śmiał się cynicznie, patrząc na nią z politowaniem.
— Na honor, to dopiero pomysł?... ha, ha, ha! Wołyń zamiast Riwiery?... Nadzwyczajne! To coś jak kurnik w zamian za salon. Ha, ha, ha! Dowcipna jesteś, moja pani... Ubawiłaś mnie kapitalnie. Ha, ha, ha!
— Szatańsko się śmiejesz. Och jakiś ty niedobry. Więc mnie puść do tego... kurnika. Droższy on dla mnie niż cały świat. Pozwól, ja sama pojadę do Toporzysk.
— Po co?...
— Po to, że pragnę tego, że tęsknię do kraju, tęsknota mnie zabija. Chcę pobyć wśród swoich, czuję się Polką, ty tego nie rozumiesz, boś ty nie Polak, bo niemasz przywiązania do swej ojczyzny. Ale ja...
— Ty powinnaś się stosować do mnie — rzekł zimno.
— Niewolnicą nie jestem — wybuchnęła. Ulegam ci zawsze, ale ty nie odczuwasz mych pragnień, mej nostalgji. Mój stan duchowy nic cię nigdy nie obchodzi, a przecie jestem także człowiekiem.
— Nie wątpię. Jesteś zarazem piękną kobietą, której bardzo do twarzy, gdy się gniewa.
— Nie żartuj, Oskarze. Ja mówię serjo i chcę abyś mi tak samo odpowiadał. Pragnę pojechać do Toporzysk, nie byliśmy tam trzy lata, pomimo twych obietnic, że co rok będziemy.
— Gdyby świat składał się tylko z Anglji i twego Wołynia byłoby to możliwem. Skoro jednak świat jest nieco szerszy...
Andzia wzruszyła ramionami, zrozumiała już, że nie dojdzie dziś z mężem do porozumienia.
Po chwilowem milczeniu Oskar rzucił ironiczne pytanie:
— Cóż ci tak nagle Wołyń w głowie zaświtał. Hm?...
— Nie zapominam o nim nigdy, bądź pewny. Jestem niespokojna, bo nie miałam listu z Toporzysk od pół roku.
— Od czcigodnej Lińci. Co?...
— I od Eweliny i od Hadziewicza.
— Hadziewicz nie może pisać z Toporzysk, skoro go tam niema.
— Jakto?... Gdzież on jest?
— Och, adresu jego nie posiadam i nie ciekawym.
— Więc wyjechał?...
— Tak, jeszcze w zimie.
— Ależ dlaczego?... Co to znaczy?...
— Wymówiłem mu posadę.
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/260
Ta strona została skorygowana.