gromadką dzieci, których całe stado bawiło się na brzegu. Rybacy dopytywali się serdecznie o jej zdrowie, dzieci obdarowały ją bukiecikami mizernych polnych kwiatków. Rozrzewniła Annę troskliwość tych ludzi prostych, okazujących jej serce tak szczerze i bezinteresownie, Pytali ją, czy już zostanie w Hurlestone-House na stałe i czy jej czego nie brak. Zagawędziła się z nimi wesoło. W tem jeden z nich, spojrzawszy w głąb parku, zawołał:
— Jakiś gentleman jedzie automobilem, ale to nie nasz pan, automobil najęty z Duwru. A!... to ten sam turysta, co już był onegdaj na naszem wybrzeżu.
Usunęli się przed nadjeżdżającym samochodem, który skręcił nagle z głównej drogi i zamiast do podjazdu właściwego podjechał z szumem przed taras. Horska spojrzała i nie uwierzyła własnym oczom.
Z samochodu wysiadł Drohobycki. Wstępował na schody z kapeluszem w ręku wlepiając w nią zdumiony wzrok. Podbiegła do niego z okrzykiem.
— Pan tu? Skąd?... Jakim sposobem....
Wyciągnęła do niego rękę, którą długo i serdecznie ucałował, odczuł jej bezmierną chudość i spojrzał na nią ze współczuciem. Anna instynktem kobiecym odgadła, że jej twarz i postać, tak bardzo zmieniona, zrobiła na nim przykre wrażenie, czytała to w jego oczach. Lecz on opanował się natychmiast.
— Pani była chorą, słyszałem, narażam panią, być może, jednak przyjazd mój był konieczny.
— Panie, co słychać u nas w domu, w Toporzyskach?... Czemu nikt nie pisał?... Tak o mnie zupełnie zapomniano?! — wybuchnęła.
— Ten sam zarzut robiliśmy pani, zanim nie zbadałem całej potwornej intrygi, która panią otacza. Nie otrzymywała pani listów z kraju?....
— Ani jednego od półtora roku przeszło.
— My nie mieliśmy żadnych wieści o pani od dwóch lat.
— Cóż to znaczy?...
Listy do pani i od pani były przejmowane z całą systematycznością.
— Przez kogo?...
— Robił to kamerdyner państwa, Jakób, z rozkazu pani męża.
— To... nie prawda... nie prawda... — jęknęła.
— Jakób podróżował z państwem zawsze, czy tak?...
— Przeważnie, był także z nami podczas ostatniej podróży na Riwierę i w Paryżu.
— I on wykradał całą korespondencję do pani z Wołynia.
— Skąd pan takie przypuszczenia... straszne?... To jest rzecz niemożliwa! Jakób jest zdolny do wszystkiego, jednak... mój mąż...
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/266
Ta strona została skorygowana.