Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/276

Ta strona została skorygowana.

Wstrząsnęła ręką Anny zamaszyście i usiadła przy niej.
— Co to pijesz?... Czarna kawa?... głupstwo! ja wolę coś solidniejszego. Kelner! kelner! Zamówiła sobie jakąś mięsną potrawę i piwo.
— Dokąd jedziesz Andziu, gdzież Oskar? Czy jeszcze lata za tą głupią baronową francuską?... Ależ ty wyglądasz, istny Piotrowin. Czyś zmartwychwstała. Co ci jest?...
— Chorowałam, już jestem zdrową.
— Cóż tu robisz?....
— Jadę do kraju.
— Doprawdy? Tam, podobno ruina, no, nic dziwnego, skoro Oskar grasował w twych majątkach przez pięć lat z górą, to już z pewnością zostawił kłaki. Wiem, jak grubo grał i jakie przegrywał sumy. Co raz nowe systemy gry wymyślał, przytem otrzymywał stale imponujące zasiłki z Credit Lyonnais. Skądże je czerpał, przecie nie z Hurlestone-House? Obdzierał kasę wołyńską. Ciebie także wycisnął jak pomarańczę. Ale, ale, wiesz, pisała do mnie nieśmiertelna Lińcia, pytając o ciebie. Tyś ją opłakała, a ona sobie żyje w najlepsze. Skarżyła się, że nie pisujesz, żeś się ich wyrzekła i takie tam różne swoje trele. Ty zaś, o ile wiem, listów od niej w zimie nie otrzymywałaś, a przecie trudno pisywać do kogoś, za kogo się już odmawiało wieczny odpoczynek. Tylko, że ja to wszystko przewąchałam i jestem na tropie.
— A ty, Loro, dokąd jedziesz? — Andzia chciała zmienić rozmowę.
— Ja?... na chybił trafił. Jadę, a gdzie się zatrzymam sama nie wiem.
— Więc tak bez celu?...
Lora zaśmiała się i wychyliła jednem tchem kufel piwa.
— Bez celu to nie, cel mam nawet ważny, żeby zarobić, bo ze mną krucho. W Monte było mi już źle i głupio, trzeba szukać nowych szans.
— A... Nordica?...
— Niech go djabli wezmą! — krzyknęła — tę poczwarę, pokrakę. Sprzedał willę i poniósł się w świat. Może go gdzie spotkam, plunę mu w ślepia. Mówią, że jest w Konstantynopolu. Może zostanie jakim bejem i założy harem, a najprędzej będzie okradał z wdzięków sułtańskie piękności.
Lora zaczęła bluzgać tak ohydnym cynizmem, że Andzia wiła się na krześle, nie wiedząc co z sobą począć. Kokota spostrzegła to wreszcie.
— Aha, ty tego nie lubisz, no, to nie mówmy o tym łajdaku, życzę mu na zakończenie, żeby dyndał na szubienicy. Toż on mnie zostawił prawie na bruku, nawet mi wszystkie moje klejnoty pozabierał. Szast, prast i po awanturze. W Monte,