— Patrz — szepnęła tamta. Widzisz tego faceta jak mi się przygląda. Ten spasiony, jak wieprz, z grubym łańcuchem od zegarka. Niemiec naturalnie, pludra poznasz odrazu, choćby był przebrany za lorda czy weneckiego dożę. Rasy teutońskiej nie ukryjesz, żyd i Niemiec wylezie ci nawet ze złotogłowia i gronostajów. Patrz, jaki ta bestja ma na palcu brylant, a mina, ta nigdy nie zawiedzie, że jest dużo złota. Żre jak sam Lukulus i smaczne rzeczy, a wciąż na mnie zerka. Widzisz?
Lora zaczęła na odległość próbować swych sztuk zaczepnej strategji i tak się tem wkrótce zajęła, że pożegnała odchodzącą Andzię, nie widząc jej prawie w roztargnieniu. Gdy kurjer ruszał, Horska dostrzegła przez okno Lorę w towarzystwie opasłego Niemca wsiadających razem, w najlepszej komitywie do jakiegoś sznelcugu.
...Ot... taka cygańska dola... huczało w mózgu Andzi.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Pociąg nadbiegł z łoskotem i zatrzymał się gwałtownie na
przystanku w Wilczarach. Drohobycki, który powitał Andzię na poprzedniej stacji, wyprzedziwszy ją w drodze z Warszawy, zajął się jej rzeczami. Ona zaś, ujrzawszy na peronie zgarbioną postać Grześka, wyskoczyła z wagonu lekko, jak odmłodzona.
Stary spojrzał na nią uważnie, objął ją za kolana, ale wtem rozpłakał się i runął jej do nóg.
— Pannuńciu... pani umiłowana, hołubko... bojarzynko nasza! Wróciła... ot i wróciła, ot i mówił, że wróci. Prosił Boga, żeby śmierć odłożył, pokąd oczy nie popatrzą jeszcze na naszą panią ot... ot...
Andzia z uczuciem szczęścia całowała głowę starca, jakby rodzonego ojca.
Drohobycki nie mógł ich od siebie oderwać.
Gdy Anna stanęła na dziedzińcu wilczarskiej leśniczówki rozszlochała się jak dziecko; upadłszy na ziemię przywarła drżącemi wargami do tej umiłowanej, upragnionej, którą wymarzyła egzaltację tęsknoty.