— Jak pan widzi, żądanie jest bardzo kategoryczne. Uprzedzała mnie o tem siostra jego w Londynie, lecz sądziłam, że suma za Temnyj hrad jest nienaruszoną.
— Jeśli pani zechce spłacić jeszcze i te długi to już....
prawie ruina. Ale można odmówić. Długi zaciągnięte w Londynie nic panią nie obowiązują.
— A obowiązek moralny?... Czytał pan list?... Ja go znam, on się zastrzeli, jeśli mu tych pieniędzy nie poszlę. Teraz dpiero widzę, jak byłam lekkomyślną, chcąc ratować Temnyj hrad. No, ale te listy otrzymałam już po wyjeździe pańskim do Równego. To mnie jedynie tłumaczy.
Drohobycki patrzał na nią ze zdumieniem.
— I pani naprawdę, nie waha się pozbywać ostatniego funduszu, rzucić w błoto swój byt, swoją przyszłość?...
Podniosła na niego tęskne oczy, pełne bezbrzeżnego smutku i rezygnacji.
— Nie mam już innych obowiązków, dla mnie wystarczy to, co mi jeszcze zostanie.
— Ruiny — sarknął Drohobycki.
— Tak, ruiny, ale jego muszę ratować. Nie mogę pozwolić na hańbę mego męża. Czytał pan list?...
— W liście niema ani jednego słowa, któreby zdradzało przygnębienie lub... skruchę.
— Skruchę?... Ha, ha! Oskar i skrucha. To zabawne.
— Ton listu jest raczej rozkazujący, arbitralny.
— To jego styl, niemniej odczuwam, że pomoc moja jest tam konieczną, jest nawet decydującą. Będzie to ostatnia ofiara, lecz spełnić ją trzeba.
I decyzja Anny nie uległa zmianie. Drohobycki, widząc jej stanowczość, wzruszał tylko ramionami. Żona ratowała męża, czyż mógł jej tego wzbraniać. Jakiem prawem?
— Ta nieszczęsna kobieta jest zahypnotyzowana przez tamtego łotra, czeka ją zguba ostateczna — rzekł Drohobycki do Grześka.
— Musi to i prawda, jasny panie, patrzę, patrzę daj dziwuję się. Z rąk kata popadła się nieboga w moc szatańską, boć nie czysta siła siedzi w tym... obcym. Aż i ona biedneńka zczeźnie jak jej matka, da prokopyszczski pan.
Pewnego dnia wpadł do Wilczar młody Janusz Kościesza. Nie witając się, krzyknął:
— Andziu ratuj, jestem zgubiony! Cała nadzieja w tobie, że brata nie opuścisz.
— Co ci się stało?
— No, jeśli mnie nie wyratujesz, to ze mną klapa. Więzienie mi grozi.
— Mów wyraźniej, nie rozumiem, o co ci chodzi? Jakim sposobem mam cię ratować i od czego?...
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/280
Ta strona została skorygowana.