— Przecież... pani sama nadmieniła... o... synu — bąknął stropiony postawą Anny i jej rozkazem.
— Mówiłam o ojcu-łotrze, który obowiązek ratowania syna oszusta, składa na jego siostrę przyrodnią. Proszę wyjść... czekam.
I stała przy drzwiach otwartych szeroko, mierząc Kościeszę wzrokiem pełnym wzgardy.
On rzucił się naprzód z wściekłym okrzykiem.
— Dobrze, wyjdę, ale wrócę tu wkrótce z komornikiem, on cię stąd wyświęci... ty jędzo!
Anna zatrzasnęła drzwi za nim. Grad łez stoczył się po jej kredowych policzkach. Oparta o ścianę załkała krótko, lecz wnet podniosła dumnie głowę.
— Nie wolno mi już teraz płakać... łzy to moja ostatnia zguba. Nie wolno...
Zdusiła przemocą bolesny szloch w piersiach, by mężną być i do nowych walk gotową.