Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/285

Ta strona została skorygowana.
XXX.
W jej obronie.

Drohobycki wychodził z leśniczówki podniecony niebywale. W ruchu jego i twarzy znać było gniew i szalone postanowienie, unosiło go już nieodwołalnie. Czuł, że popełnił generalne głupstwo, dążąc tam, gdzie popychała go dzika żądza zemsty, ale właśnie trzeba się uzbroić w duży zapas zimnej krwi, wyrobić w sobie jak najwięcej taktu, aby to posłannictwo samemu sobie narzucone spełnić godnie, wyjść zwycięsko z sytuacji, bądź co bądź oryginalnej może nawet... śmiesznej? Drohobycki zrozumiał to, lecz już by się nie cofnął. W kieszeni ubrania, na piersiach, wyczuwał twardą płaszczyznę pudełka safianowego z perłami i jeszcze miał w oczach bolesną twarz Anny, jej męczeński wyraz oczu, gdy oddając mu klejnot, mówiła cichym, przesmutnym głosem:
— Niech się pan nie wzdraga, proszę to spieniężyć, to dużo warte, rzecz bardzo cenna. Co mogę, to mu jeszcze oddam, to już wszystko, co w gotówkę zamienić mam prawo.
Gdy tłumaczył, że nie powinna tego robić, że przedmiot tak wartościowy, jeszcze i jej w życiu przydać się może, że zresztą pamiątki po matce nie należy się wyzbywać, Anna uśmiechnęła się blado.
— Ani matce ani mnie klejnot ten szczęścia nie dał, perły i rubiny, łzy i krew. Dostałam je od... Kościeszy, gdy wchodziłam w życie. Dawne czasy! Teraz rzuciłabym je sama mężowi by stopiły się bez śladu w odmęcie... jego szałów.
...Ja to spełnię za ciebie — pomyślał Drohobycki i zdecydował się w jednej chwili.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Horski utkwił zdumione oczy w bilecie, brwi podniósł do góry i wolno, z flegmą ruszył w stronę salonu.