Zmierzyli się z Drohobyckim zimnym wzrokiem, poczem zamienili jeszcze chłodniejsze ukłony.
— Prosty traf, czy też wyłączny cel sprowadza pana aż do Paryża? — spytał Horski, wskazując gościowi krzesło i podając cygara.
— Dziękuję, nie palę. Przyjechałem tu z własnej inicjatywy, w zamiarze pomówienia z panem w kwestji dość wrażliwej, nie mniej jednak nader ważnej.
— Słucham.
Twarz Horskiego była jakby symbolem szyderstwa i bezgranicznego chłodu.
Drohobycki silił się na spokój.
— Słucham — powtórzył Horski z dobitną intonacją.
— Pisał pan przed tygodniem do Wilczar, żądając od swej żony nowej sumy pieniężnej. Wszak tak?...
— Hm! Czy pan jest powiernikiem mojej żony?...
— Stoję na straży resztki majątku, która jej pozostała po całej fortunie. Pan wie zapewne w jakich warunkach jest obecnie pani Anna?....
— Wiem wszystko, panie, co się odnosi do mojej żony, ale nie rozumiem pańskiej obecności w tej sprawie. Prosiłbym o bliższe informacje. Czy Anna zrobiła pana swoim rządcą?...
— Zdaje mi się, że pan mnie zna nie od dziś, moje stanowisko na Wołyniu jest panu wiadome. Powoduje mną głęboka życzliwość dla pani Anny i serdeczne współczucie jej... niedoli. Jest zupełnie samą, pozbawioną opieki i... wyzutą z dawniejszego bytu, do którego była przyzwyczajona. Powróciwszy do kraju zastała ruiny swych majętności.
— Ach tak, przypominam sobie. To pan przyjeżdżałeś do Hurlestone-House w roli anioła stróża i pod swem skrzydłem opiekuńczem uniosłeś Annę na Wołyń z domu męża bez jego wiedzy. Tak, to bohaterstwo w typie wołyńskich zuchów... Ale per Bacco! lubi pan podróżować.
Drohobycki zaciął zęby, opanował wzburzenie całą siłą woli. Rzekł spokojnie:
— Przystąpmy do aktualności. Otóż skoro pan zna rzeczywisty stan majątkowy pani Anny, żądanie od niej nowych przekazów pieniężnych, jest z pańskiej strony... nieuwagą. Pani Anna nie rozporządza już nawet najmniejszą sumką. Ostatniego zaś kawałka ziemi wyzbywać się nie będzie. Niech pan zatem nic niepokoi jej więcej żądaniami tego rodzaju, jeśli nie chce pan jej ostatecznej ruiny.
Horski wstał.
— Och, oo! bardzo kategorycznie. Czy to już koniec misji bogobojnej, podjętej przez pana dla miłości mojej żony?...
— Nie, — zawołał Drohobycki wydobywając drżącą ręką pudełko z kieszeni. Oto są perły pani Anny, nie mając pienię-
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/286
Ta strona została skorygowana.