Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/288

Ta strona została skorygowana.
XXXI.
Gehenna.

W poczekalni pierwszej klasy na dużej stacji węzłowej, siedziała w kątku, na fotelu, czarno ubrana kobieta; głowę jej omotywała gęsta woalka z czarnej gazy, postać bardzo szczupła, gięła się ociężale, zwisając na poręczy fotela.
Ręka, podpierająca głowę, chuda była i blada.
Przy stole, na środku sali trzech mężczyzn rozprawiało z sobą głośno. Omawiano świeży wypadek w Paryżu, podany przez dzienniki o pojedynku Drohobyckiego z Horskim. Obaj byli znani w tej okolicy, wypadek wywołał komentarze i wyjątkowe zainteresowanie. Ogólnie twierdzono, że bezpośrednią przyczyną zajścia, którego ofiarą padł Drohobycki, była żona Horskiego.
— Naturalnie, jak zawsze, tak i tu cherchez la femme — mówił jeden z mężczyzn. Ale to fenomenalna niewiasta, mówię ja panom, że ona bez ofiar, bez tragedji nie może żyć, jest to jej chleb powszedni, zdawałoby się konieczny do egzystencji i to tak od najmłodszych lat.
— Nie jest to może jej winą, los ją prześladuje. A ładna była, jucha! widywałem ją często, teraz to podobno szkielet.
— Pomimo to wodzi na manowce. Drohobycki kochał się w niej i nawarzył sobie dobrego piwa, jeśli nie wyzionie ducha, będzie miał naukę na całe życie, żeby nie wdawać się z babami.
— Czy ciężko ranny? Widziałeś się pan z jego rodziną. Podobno jadą do niego?...
— Tak jest, pojechali wczoraj matka i brat, ale nie wiedzą czy jadą ratować czy chować. Stan groźny, nie rokujący nadziei. Horski dobrze wymierzył; on znakomicie strzela, popisywał się tu na polowaniach, przebywając czasowo na Wołyniu. Niebezpieczny homo, ni to Anglik ni Polak, ale typowy gentleman.