— Po co właściwie Drohobycki jeździł do niego?... Czyżby ona go wysłała w poselstwie?...
— Kto ją tam wie, kobietę zbadasz?... Mąż ją rzucił więc kaptowała sobie Drohobyckiego, na zapas, uważacie, taka bez romansu ani rusz. Horski to zwęszył i dramat gotowy.
— Ja jej nie znam, ale słyszałem o niej dużo dobrego, jest bardzo nieszczęśliwa i fatalistka. Toż los nie do zazdrości.
— Eh, bo pan łaskawy zawsze ochrania kobiety, zwłaszcza piękne, a tymczasem trudno jej darować, że zmarnowała taki cudny szmat ziemi rodzinnej, to były złote jabłka te jej majątki. Tarło, nieboszczyk, zabiegał, pracował, a córeczka do współki z zamorskim jakimś ananasem przeputała wszystko przez kilka lat: grali podobno oboje w ruletę, awanturowali się każde na swoją rękę, trwonili pieniądze i teraz majątki w cudzych rękach.
— I w jakich? — odezwał się trzeci z grupy mężczyzn. Ziemia, od niepamiętnych czasów będąca w ręku Tarłów, dostała się teraz w ręce z których już nie wyjdzie. Wstyd, hańba, to nie po polsku i nie po obywatelsku. Takiej pani uczciwy człowiek i prawy obywatel nie powinien podać ręki.
— A Drohobycki z jej powodu może postradać życie. To warjat!
— Tam był romans zupełnie jawny, Kościesza głośno o tem przebąkiwał.
— Może żałował, że sam nie jest w roli Drohobyckiego.
Rozmawiali długo na ten temat, sądzili Horską ostro i bezwzględnie, nie znając istotnej prawdy, szarżowali, ogadując Annę złośliwie, bez litości. Zaledwo jeden ujmował się za nią, lecz i tego przegadano, pobito argumentami.
Nikt nie uważał na czarną postać kobiecą skuloną w kącie sali, nikt nie przeczuł, co się działo w jej biednem sercu, co cierpiała jej dusza zraniona, jaki ból bezbrzeżny wyrażały jej oczy czarne, niegdyś gwiazdami lśniące, dziś zapadłe w głąb czaszki, mętne i zgaszone wieczną gehenną życia.
Nikt nie uważał, jak drżały jej chude ramiona, gdy potępiono ją za zmarnowanie ziemi, za oddanie jej w obce ręce, gdy czyniono ją winną beznadziejnego stanu Drohobyckiego, podczas gdy ona nie wiedziała nawet, w jakim celu jeździł do Paryża. Wyczytana w pismach straszna wieść, nowym była dla niej ciosem; uniesiona pierwszem uczuciem żalu, przyjaźni dla szlachetnego człowieka tak bardzo życzliwego jej, który był już jedynym jej opiekunem i obrońcą, postanowiła jechać do Paryża, pielęgnować go w chorobie, aby się wywdzięczyć za
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/289
Ta strona została skorygowana.