Nisko na dole burzyły się piany białe, fale tłukły o kamienie, pluły na nie z bezsilną zajadłością, lub też, uspokojone, lizały je poufale, omywając biedne roślinki słonemi językami. Morze i morze, hen, w nieskończoność idące. Wzrok biegnie swobodnie i krańca nie znajduje, niebo nalane błękitem, woda szafirem nasiąkła, na niej spiętrzone grzbiety faliste, pasma białych welonów i grzywy wzburzonej bieli i ciemniejsze załomy szafiru i ruch bezustanny, żywiołowy, bełkot, szum, rozgwar, masy wód. Rozkołysana przestrzeń, otchłań pełna tajemnic, skąd głosy jakieś i szepty i melodje płyną. Organ jedyny, świat odmienny i nęcący, mistyczne społeczeństwo wnętrza i dna. Czyż jest tu dno?... Morze, morze niezrównane, kolos! Na prawo, ze swego gniazda skalnego Andzia widziała w oddali, wysunięty w morze, wąski pas przylądka Beaulieu. W przeczystem powietrzu widoczne były białe sylwetki domów i pałaców, jakaś wieżyczka. Bliżej rysowały się brzegi wpełzające w morze, wzgórza, domy i drzewa, Cap Ferrat, Eze, Cap d‘Ail. Tor kolejowy biegł tam nisko nad morzem, kłąb dymu zaplątany w mozajkę domów, skał, kwiatów rozpływał się jak obłoczek. Tarłówna oswojona już z tym widokiem napawała się nim dowoli, poczem siadła na ławeczce i puszczając oczy w dal bezbrzeżną, myśli swe tęskne wysłała na Wołyń. Odwiedzały wszystkie, bolesne i drogie zjednoczone z sobą miejsca, rozbudziły śniące tam wspomnienia. Zamajaczyła chata Grześka, w uroczysku pod Wołkiem, postać dzielna Andrzeja wyrosła, wycieniowana z plastyką niesłychaną. Scena w stajence... Watażka parskający nozdrzami, obawa spotkania Kościeszy... czarowna chwila upojenia w ramionach Andrzeja, jego szał, miłość, pocałunki, moment wybuchowy, gdy siedzieli oboje na siodle. Przytulona do jego piersi, pieszczotami okryta była jak dziecko, lub jak branka porwana przez junaka zakochanego, sama półprzytomna z miłości. Jego słowa pamiętne, jego oczy sokole i usta jak dwa węgle...
Jego głos niski, męski, a młody, pełen dźwięku i uroku.
Jego szept zdławiony uczuciem.
Hańdziu!... Hańdziu!... moja!...
Tyle chwil cudownych!... taka krótka minuta szczęścia nieziemskiego. Bo wszak epopeja, którą przebyli, to minuta tylko wobec życia, to kropla słodyczy w oceanie, mało!... w potopie niedoli.
...Szczęście jest zazdrosne, daje z siebie po listeczku, który schnie prędko...
... Pozwala ogarnąć się w całokształcie i w pełni swego czaru ginie, pustkę zostawiając...
...Dlaczego tak mało?...
...Dlaczego morze tak piękne, niezmierzone, trwałe jest i wieczne...
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/29
Ta strona została skorygowana.