jego serce i ofiarę dla niej poniesioną. Nie mogła wątpić, że pojedynek nastąpił z jej powodu. I oto tu na stacji, musiała słuchać okrutnej rozmowy o sobie, szyderczej, pełnej jadu złośliwości ludzkiej, a tak barbarzyńsko niesprawiedliwej. Ale słuchała chciwie, każde słowo raniło jej serce, zabijało ją moralnie, lecz oderwać się od tej rozmowy, opuścić salę, by dłużej nie słuchać, nie potrafiła. Jęczało w jej piersiach, łkania w nich rosły, że ściskała gardło, by się nie zdradzić jakimś nieludzkim skowytem boleści.
Jednakże rozpaczą tchnąca postać jej samą sugestją podziałała na obecnych. Rozmowa umilkła, ktoś zwrócił uwagę na żałobną figurę kobiecą nieruchomo tkwiącą w kącie na fotelu.
— Cóż to za widmo? — szepnął jeden głos — śpi, czy czuwa i podsłuchuje? Wartoby sprawdzić.
Annie dech zamarł w piersiach.
— Dajże pan spokój, toż widać, że jakaś niedola, mniszka czy co? Wieje od niej smutkiem.
— Śmiałbym się, gdyby to była osoba o której mówiliśmy.
— Ha! Ot, byłby kawał!
— Tak, już wtedy nie trzeba jej czyśca, za naszą przyczyną odbyłaby go w tej sali.
— Cóż chcecie, może jedzie także do Drohobyckiego, aby goić rany, wszakże przez nią je oberwał. Kobiety to lubią.
— Nie mile by ją tam przyjęła jego rodzinka — zawołał trzeci — byłaby całkiem niepożądanym intruzem przy łożu chorego.
— Dzwonek panowie, pociąg nadchodzi. Czas.
— Jeśli ta jejmość siądzie z nami do warszawskiego pociągu, to ją zaczepię — szepnął ten, który najzłośliwiej obgadywał Annę.
— Taż co znowu! przewidziało się wam, tamta podobno strojna, światowa dama, a toż biedota jakaś.
Zaśmieli się i wyszli z sali.
Horska siedziała bez ruchu, słyszała dzwonki, gwizd lokomotywy, wołanie szwajcarów, wreszcie hurkot pociągu odchodzącego do Warszawy.
Czekała na ten pociąg, by śpieszyć do Drohobyckiego i nie pojechała.
— Po co? by być przedmiotem nowych kpin ludzkich, by widzieć niechęć, a może szyderstwo jego rodziny?
Jechać po nowe krzyże i nowe obelgi?
Przesiedziała do świtu na swym fotelu, głucha i niema na wszystko, tylko z okrutnym dramatem szalejącym w duszy. Ra-
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/290
Ta strona została skorygowana.