no wywlokła się cicho z sali, kupując bilet do Wilczar, odległych o kilka stacji.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Szła przez pożółkłe pustosze powleczone zgniłą trawą. Jesień późna hulała władczo, dął chłodny wicher i rozsypywał przed stopami Anny pokurczone liście, drżące długą wędrówką z lasów, by poigrać na martwych łąkach, zanim rozsypią się w proch. I trwał przed Anną ten taniec szkieletów listnych i rzucał jej na głowę chuderlawe swe szczątki. Ona szła naprzód rozpatrując ruiny przeszłości. Oto tu była dróżka zwana „perekrestką“, dziś odznacza się tylko wyboistym szlakiem pośród mnóstwa pni sterczących ponuro ze zgniłego gruntu. Dalej krzyż odwieczny, na mogile kozaka, oparty był o sosnę, dziś sosnę ścięto, stoi sam, pochylony, bezradny samotnik tej pustki.
Myśli Anny rozpierzchały się od bezmiernej tęsknicy wyrębów przesmutnych biegły w świat, w wir wielkiej stolicy, gdzie w białych ścianach domu zdrowia walczył ze śmiercią Drohobycki, nowa jej ofiara, nowy, straszny wyrzut. Od jego łoża myśli biegły jeszcze dalej, aż do Kairu, gdzie zwycięsca pojedynku przebywał obecnie i upajał się szałem życia razem ze swą Francuską.
Może skrył się pod upalne niebo Egiptu, by rozkoszy jego nie zmąciła wiadomość o zgonie przeciwnika? Anna wiedziała już wszystko, przerażał ją ten człowiek zimny, jak głaz, który kroczył przez życie we własne tylko zapatrzony cele, ścierał tych, co byli mu przeszkodą, odtrącał znudzonym ruchem takich, którzy już przestali mu być potrzebni, lekceważył obojętnych. Potwór ludzki.
A jednak kiedyś?... ile siły, mocy, prawie hypnotycznej, ile uroku wywierał?...
Stosuje to teraz względem swej Francuski.
— Cygany, jasna pani, jadą w kilka fur przed nami — zamamrotał za Anną stary Grześko.
Zapomniała nawet, że on za nią idzie.
— A prawda... cyganie.
Wielkie bryki kryte płótnem zrównały się z nimi i wnet stanęły. Mnóstwo czarnych oczów, kudłatych głów wyjrzało z pod płacht. Młodzież otoczyła Annę i borowego. Z drugiej fury cygan czarny, jak smoła, wykrzykiwał zwołując natrętów.