Horska spojrzała i zatrzęsła się, poznała cygana Donru, króla bandy. Chciała się cofnąć, lecz i on ją poznał, raczej domyślił się. Gdy zeskoczywszy z fury witał ją po swojemu, z dziką szczerością, ubolewając nad jej wyglądem, płachta uchyliła się podniesiona czarną, suchą, żylastą, ręką, wyjrzało z poza niej parę okrutnych źrenic i jak dwa żuki wpiły się w twarz Anny.
Starucha, przerażająca jak wiedźma, usiadła na łachmanach i wyciągnęła głowę owiązaną w szmaty.
— Nie poznaje mnie, mościa damulka?... Ot, a ja poznała. Ja Mokruna, worożycha... zdycham już... ja stara, stara, jak czarna ziemia... A ty... paniuńciu młoda?... Hej, hej, ni urody, ni bogactwa, zmarniało... zczezło... daj tak do końca... do wieku...
Anna stała jak wryta, oczy szeroko otwarte płonęły przerażeniem.
Cyganka zaśmiała się bezczelnie.
— A taki ja ciebie zobaczyła jeszcze, nie w tej krasie co wtedy... w boru... w złotem słoneczku, w królewskim blasku... oj nie w tej, nie w tej, ale taki ja ciebie zobaczyła.
Młoda kobieta zaczęła uciekać, mijając furgony, przejęta grozą, gonił za nią potworny głos worożychy, wołającej ochryple:
— Mościa damulka niech się nie stracha, powróżę ostatni raz, zdycham, zdycham już... dajcie grosik starej...
Anna szła prędko, prędko bez tchu, nie słysząc błagań i ostrzegań Grześka. Borowy coś do niej mówił, od czegoś chciał ją odciągnąć. Nie słuchała. Czarna dróżka wśród traw, szlak śmierci, wiodła ją naprzód. Mijała moczary, nie widząc ich, znane dawniej miejsca były dla niej teraz obce, w uszach jej brzmiał śmiech i słowa cyganki.
Nagle po długiej wędrówce stanęła.
Co to jest?... Pustosz rozległa, martwa, wyżyna wśród moczarów, a tam... tam ruiny zamczyska wielkie, zmurszałe, zgnilizną ociekłe; wyszczerzone oczodoły okien, paszczęki bram, wieże sterczące w górę przeraźliwie, jak piszczele.
— Co to jest? — powtórny krzyk.
Na prawo wyniosła, rdzawa skała, za nią głąb czarnego, jak kir, jeziorka. Dokoła rozgromiony bór, pole śmierci, pobojowisko. Potężne pnie w prochu leżące, zrąbane dęby, pobite jodły.
Same, same trupy.
— Temnyj hrad! — ryknęła Anna głosem, który nawet te gmachy drzew martwych powołać mógł do życia.
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/292
Ta strona została skorygowana.