wpływem strachu o panią. Tu się mówi przeważnie w tym języku.
— Ja zaś myślałam, że pan jest Anglikiem.
— Wiem, jakimś politykiem, podobnym do Chamberlaina. Co do narodowości, nie popełniła pani wielkiego błędu. Ale chodźmy stąd, wicher zaczyna dąć zbyt nieznośnie.
Puścił Andzię przed sobą, sam podążył za nią. Na szerszej ulicy parkowej zrównał się z nią. Szli w milczeniu. Tarłówna rozmyślała o nowym znajomym z pewną ciekawością. Po co on ją szukał i jaki to dziwny człowiek, że jej to odrazu sam powiedział? Polak! jednak widocznie typ matki utrzymał się w nim przeważnie! Rasowiec... twarz zwracająca uwagę; dziwny chłód, obojętność, uśmiech zagadkowy i oryginalny, nie rozjaśnia całej twarzy, ani oczu, skupia się tylko na ustach wąskich, nieco szyderczych? Głos niski, przytłumiony i dość suchy. Całość, pomimo zimnej obojętności nie odpychająca; wielka staranność i wytworność w ubraniu, pewien odrębny styl w całej postaci. Jest w nim dużo dystynkcji, powagi i kultury.
... Dokądże tak pójdą razem?... niepokoi się Andzia. Poco mi ta znajomość jeszcze, czyż mało już znam tu ludzi?...
Zastanowiła się.
... Wprawdzie ten zupełnie różny od tamtych, z salonów Lory... z żadnym z tamtych nie rozmawiałaby tak długo, sam na sam w ustronnem miejscu, nawet w takiej samej sytuacji. Tak, ten jest inny...
Horski jakby odgadując jej myśli, spytał obojętnie.
— Co panią łączy z towarzystwem, w którem widywałem panią w Kasynie, raz w oszklonej galerji Paryskiego hotelu, raz w Café de Paris i w znajomym mi automobilu, co już było najdziwniejsze?...
Tarłówna doznała wrażenia, nad wyraz przykrego, jakiegoś wstydu, poczerwieniała silnie, zmieszanie odbiło się na jej twarzy. On patrzał przed siebie jakby o nic pytał i nikogo przy sobie nie miał. Ten szczegół otrzeźwił ją.
— To są moi znajomi — odrzekła wahająco...
— Pani znajomi?... Chyba nie oddawna?...
— Od czasu jak tu jestem; czyli od tygodnia.
— Hm! Wciągnięto panią. Ale jakim sposobem? Czy i panią von Bredov Nordica, poznała pani teraz zaledwo?...
— U niej mieszkam.
Horski zatrzymał się. Wzrok swój z przestrzeni skierował na Tarłównę, dojrzała w nim zdumienie. Brwi podniósł w górę.
— A, a! Więc to dlatego jechały panie razem automobilem pani Lory?... Hm...
— Lora jest moją kuzynką, razem wychowałyśmy się — rzekła Andzia, gorączkowo podniecona.
— Doprawdy?... To zadziwiające, nawet niezwykłe...
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/34
Ta strona została skorygowana.