Zaczął iść powoli, Andzia szła obok niego zgnębiona, coraz więcej zaczynała rozumieć o co mu chodziło.
— Cóż to pana tak dziwi?...
— Och! bardzo byłem zdziwiony ujrzawszy panią w tem towarzystwie.
— Przyznam się, że nawet zepsuło mnie to panią na razie, takie to było nie podobne do pani typu, charakter pani nieco zamazało. Ale na krótko. Właśnie, gdy spostrzegłem pani sylwetkę w oszklonej galerji Paryskiego hotelu, w licznem towarzystwie i rozbawionem, zauważyłem, że siedząc przy samych szybach, patrzy pani uparcie na kwiaty, rosnące tam przy ścianie galerji, na rabatach. Miała pani wyraz twarzy taki inny, niż oni wszyscy, taki od nich daleki, zbolały, zmęczony, powiem smutny, że wtedy zrozumiałem sytuację gołębia, w klatce jastrzębi, papug i... ściewików.
Andzia drgnęła, kurcz bolesny przebiegł po jej rysach. Horski dostrzegł to.
— Przepraszam panią, jestem dosadnym w wyrażeniach. Czy pani dawno rozstała się z kuzynką?...
— Przed trzema laty.
— I teraz jechała pani do niej na Riwierę?...
— Tak, Lora mnie do siebie zapraszała.
— To ciekawe! I cóż, zmieniła się kuzyneczka?!...
Pytanie, rzucone tonem ironicznym, rozgniewało Andzię.
— Daruje pan, ale... dość tej indagacji.
— Spieszę do domu. Żegnam pana.
Zatrzymał jej rękę w swej dłoni, tak stanowczo, że się nie opierała.
— I teraz rozumiem panią — rzekł z bladym swym uśmiechem... Polska duma zadraśnięta, moje badania obrażają panią. To służy dowodem, że scharakteryzowałem jej sylwetkę wybornie, w swej wyobraźni. Jestem pewny, że z czasem pani mi wybaczy moją natarczywość. Tymczasem pozwolę sobie jutro złożyć jej uszanowanie w salonie pani Nordica.
— Pan zna Lorę?...
— A, a... tak! Bywam... niekiedy u pani von Bredov...
Puścił rękę Andzi i rzekł jeszcze:
— Odprowadzę panią do tramwaju.
W milczeniu minęli wspaniały gmach muzeum Oceanoznawczego, gdy weszli na plac, przed pałacem gubernatora Monaco, tramwaj właśnie ruszał. Horski dał znak woźnicy, aby zaczekał i pomógł Andzi wsiąść.
Skłonił się jej kapeluszem z wyjątkową powagą.
Na drugi dzień, w odpowiedniej godzinie dla wizyt, lokaj zaanonsował w salonie Lory przybycie Horskiego. Było już kilka osób zebranych i nazwisko to zrobiło wrażenie. Pani Lora uśmiechnęła się, żywe zadowolenie odmalowało się na jej twarzy, gdy kazała prosić.
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/35
Ta strona została skorygowana.