Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/43

Ta strona została skorygowana.

Gdy stanęli u jej stóp, Andzia wybiegła na gładką platformę otaczającą ruinę, obeszła ją dokoła. Horski towarzyszył jej idąc niżej po kamieniach, spoglądał na Andzię, śledząc jej ruchy.
Chodziła po głazach lekko, swobodnie, obeszła wszystkie kondygnacje będące podstawą wieży, zaglądała do otworów wśród kamieni, ruina ta zainteresowała ją widocznie. Z przyległych domów wysypało się kilkoro dzieci, brudnych jak cyganięta. Andzia zaczęła z niemi rozmowę. Po paru dość udatnych próbach dzieciarnia opadła ją dokoła i jęła świergotać jak wróble gwarą włosko francuską, łamaną jakąś. Przyplątał się kudłaty psiak i łasił do nóg dziewczynie, głaskała jego wełnę przemawiając doń po polsku.
Horski wzruszał ramionami.
Tarłówna przypomniała sobie jego obecność.
— Chodźmy panie w tę uliczkę, zwiedzimy zaułki, te dzieci nas poprowadzą.
— Nic tam pani nie zobaczy prócz brudu i suszącej się bielizny. Podziwiam pani zamiłowania; dzieci, psy... och!... Cała ta zgraja ma nam towarzyszyć?... Piękna kompanja!....
— Nie chce pan?... to dobrze, pójdziemy sami.
Przemówiła do dzieciarni łagodnie, dając im po parę centimów odczepnego.
Horskiego mile usposobiło jej ustępstwo. Sprowadził ją ze złomów kamiennych i patrząc jej silnie w oczy, rzekł głosem przyciszonym:
— Zdaje mi się, że... prędko straci pani do mnie zaufanie.
Andzia pomimo woli zaśmiała się.
— To może lepiej odrazu wracajmy do Lińci?...
— Nie, Wolałbym, żeby jeszcze za nami nieco potęskniła. Więc opuszczamy ruiny, idziemy w ślad za temi turystkami, widzi pani?... Jakieś Angielki przywędrowały, obie razem mają ze sześć aparatów fotograficznych przy sobie, teraz zdejmują wieżę i nas. Komiczne, prawda? Moje rodaczki po kądzieli.
Dwie cienkie i blade miss nastawiły kodaki na wieżę, ogromnie zaaferowane zdejmowały wszystko co się nawinęło; gruzy, i grupkę dzieci i starą kobietę rozwieszającą bieliznę na sznurze pod ścianą domu. Tarłówna i Horski wyprzedzili turystki, znaleźli się wkrótce w ciasnych uliczkach, z obu stron szczelnie zabudowanych domostwami. Stare mury, opadłe z tynków lub tylko kamieniem i cegłą świecące, często upstrzone kępkami roślin gnieżdżących się w szczelinach ścian, stały tu natłoczone, niższe i wyższe. Pełno tu było schodków kamiennych na różne pięterka wiodących, jakieś bramy starożytne, wnęki w murach, mnóstwo okien różnych rozmiarami i kształtem. Chodzili po tak zwanej starej ulicy, Vieille Rue, gdzie życie jakby zamarło, tylko czarne dzieciaki, bawiące się pod przyzbami domów i psy uroz-