Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/45

Ta strona została skorygowana.

— Nerwuje panią ten ponury kąt, widzę to, ale do djabła, nie wiem którędy iść. Niech pani wstąpi na te schodki, wyjdziemy zdaje się naprzeciw wieży. Dość już murów i brudu.
Przebywszy schodki ujrzeli istotnie pustą przestrzeń i odetchnęli. Przed nimi stała ruina wieży, na prawo zaś góra kamienista, duże drzewo pinji. Poszli tam. Ujrzeli kościółek, który tylko co zwiedzali, wyżej — murowany cmentarzyk, przed nimi, za płotem, bardzo prymitywnym, leżał ogródek ubogi w roślinność i pasł się osioł przywiązany do kołka.
— Okropna tu nędza. Jak ci ludzie żyją w takiej ciasnocie, wśród kamieni?
— Pani mówi, że im tu ciasno?... a przecie góry, o... jak okiem dojrzy pustka i skały, to wszystko dla nich. Tylko, że to są grunta bezpłodne, zupełnie jałowe, za wielka już wyżyna i skalna. Zresztą to naród leniwy, całe wybrzeże Cote d’Azur żyje przeważnie z przyjezdnych, sezon to ich żniwo, przez lato wegetują, przeżywając dobrobyt zdobyty na obcych. Niech pani spojrzy na tego człowieka, który leży przy ośle, czy nie są do siebie podobni?... ten sam wyraz apatji i nudy.
— To dziwne, na dole życie wre, burzy się gorączkowo, tu zaś wszystko senne, jakby cały temperament życia spłynął na dół, po stokach, zostawiając tu jedynie okruchy — mówiła Anna. — A nad tem leży słońce nieruchomo i pali, aż białe ma promienie. Zapach rozpalonych murów i skał... dusi. Wolę tam na zrębach, bo woń morza orzeźwia, wicher uderzy czasem o wyżyny; tu zadusiłabym się chyba.
— Pójdziemy zatem na przestrzeń otwartą, skąd widać morze.
— Miała mi pani opowiedzieć coś... właściwie rozwinąć przedemną... swój sztandar. Może jestem zbyt natarczywy.
Andzia milczała.
Szli obok siebie cicho i znowu stanęli na skale, mając przed sobą nisko w dolinie Monte-Carlo i Monaco, jak wielki potwór morski wygrzewający się w słońcu, na wybrzeżu; brzuchem położony na fali, grzbietem wzniesiony w górę, na który ponaczepiało się mnóstwo białych, zębatych muszli i krabów; to pałace i domy sterczące na szczycie Principauté Monaco wyglądały niby muszle z wyżyn la Turbie. Na przystani morskiej, równolegle z bulwarem Condamine, rysowały się nieruchomo statki, zupełnie małe z wysokości, łodzie największe nawet były jak linijki cienkie, latające nad falą mewy i gołębie nikły bez śladu w błękitnej oddali.
Wszystko przenikał, wsiąkał w siebie lazurowy kryształ powietrzny.
— Więc nic mi pani nie powie?...