Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/47

Ta strona została skorygowana.

— Można, niestety, można panie! Mówmy już o czem innem. Teraz pan wie moje credo; żyję przeszłością i wspomnieniem krótkiej zorzy mego życia.
— I tak pani pozostanie? A cóż obecnie?...
— Teraz jestem... narzeczoną.
— Ironiczny ma pani uśmiech, mówiąc te słowa, powiem nawet zjadliwy. Nie kocha pani narzeczonego.
— Tego odemnie nikt wymagać nie może.
— Czy i on także?...
— Tembardziej. Zna moją tragedję, ale kocha mnie... od dziecka. Jest to mój kuzyn, brat Lory.
— Ach tak?! Pani zgodziła się, aby zagłuszyć ból?... aby zapomnieć o... tamtym?...
— Skłoniono mnie do tego. Matka Lory i Jana, umierając wymogła u mnie słowo, że będę jego żoną. Przysięgłam.
— I... dotrzyma pani tej przysięgi?...
— Muszę.
— Och, musi pani? Wielkie słowo! Czy to także credo życiowe, bo ja to nazywam poprostu barbarzyńskim zabytkiem.
Muszę, hm! krótko brzmi, ale skutki nieobliczalne, cięcie gilotyny, także krótkie, lecz głowa odpada. I owo muszę wypełni pani z przekonaniem...
— Z rozpa... z biernością.
— Aha z rozpaczą?... Dokończyłem za panią. Ciekawy horoskop przyszłości wobec takiego status quo. Proszę mi wytłumaczyć jaka siła tkwi w owem muszę?...
— To obowiązek.
— Och, och!... Piękna obroża do noszenia całe życie! Ależ to kajdany! Czy pani się nad tem zastanowiła?... Co?...
— Przysięgłam konającej ciotce w ostatniej chwili jej życia. To dosyć.
— Czy ta ciotka była... Bogiem, ołtarzem, wcieleniem bóstwa?...
Spojrzała na niego zdziwiona.
— No, bo przecie pani przysięgła nie Bogu tylko ciotce. Czy to równoznaczne?...
Tarłówna zerwała się z kamienia.
— Nie mówmy już o tem! Nie mówmy!
— Przepraszam, jeszcze słowo. Kiedy pani popełnia tę... samobójstwo?
— Nie wiem! nie wiem!...
— Zatem dziś już składam pani kondolencję.
— Panie Horski, błagam pana... dosyć.
— Jak pani każe.
Usunął się jej grzecznie z drogi. Poszli w stronę hotelu.
— Czy pani przyjechała do Monte jedynie na zaproszenie pani Lory, czy i dla zdrowia?...