Przed pomnikiem cesarzowej Elżbiety austrjackiej, w Cap-Martin, stała Andzia i Horski. Ona czytała półgłosem wiersz wyryty na kolumnie pomnika; czytała zakończenie.
Daignez donc de ce bois étre la protectrice
Les foréts autrefois appartenaient ause Dieux:
Soyez notre génie, o sainte Imperatrice
Et nous vous reverrons un beau jour aux cieux,
Car nous ne croyons pas aux éternels adieux.
— Miły jest ten wiersz; dowodzi uczucia dla cesarzowej i wiary w życie pozagrobowe — rzekła Anna.
— Pani wierzy w życie wieczne?
— O tak, nie wyobrażam sobie bytu na ziemi bez tej przyszłości poza mogiłą. Taki byt byłby bardzo smutny i bezcelowy. Zdaje mi się nawet, że bywają ludzie, których duch nie jest dostatecznie ucieleśniony, źle się czuje w swej człowieczej powłoce i dopiero może poza grobem otwiera się dla niego istotny byt. Takim duchem była zapewne cesarzowa Elżbieta. Życie ją prześladowało, nie dało jej szczęścia, bo świat nie lubi ludzi nie z własnej ulepionych gliny.
Horski podniósł brwi wątpiąco.
— Cesarzową Elżbietę przedewszystkiem prześladowało fatum rodzinne Wittelsbachów i nieszczęścia Habsburgów. W żyłach jej płynęła melancholja atawistyczna, którą ciosy życiowe potęgowały.
Po chwilowem milczeniu Horski rzekł znowu:
— Studjowałem kronikę życia tej męczennicy na tronie. Duch przewyższał w niej ciało uwieńczone koroną ziemską i zaszczytami. Postać pełna mistycyzmu.
— Może to właśnie otaczało ją nimbem, wywołując powszechne uwielbienie?...
— Zapewne. Kochały ją wszystkie narody lennice Austrji, Węgrzy ją ubóstwiali, urok jej płynął i na obce kraje, właściwie za nic. Była dobrą, słodką, cichą i niezwykle piękną, miała i momenty gorętsze, nawet porywy krwi. Nic znowu wybitnego