ście, po jedynem krótkiem, trwaniu? Pocóż spływały na ziemię, czy tylko aby zabić moralnie dusze żyjące, aby zatopić je w nieustającym żalu?... Dlaczego?...
— A może duchy z naszej planety przechodzą gdzieś na inne globy i tworzą nowe światy, społeczeństwa różne, doskonalsze od naszych?... Nie wiem, nie wiem! to tajemnica niezbadana, tego jeszcze ani nauka, ani religja nie zgłębiła gruntownie, więc ja tembardziej nie mam prawa o tem debatować. — Ale wierzę w istnienie dusz, w ich byt wiekuisty i w doskonałość ich, bo inaczej nie warto byłoby żyć. Pan nie wierzy? Cóż jednak wytwarza genjuszów?... — dusza. Pomiędzy zwierzętami nie mamy genjuszów.
— Ale są rasy, lepsze i gorsze, bywają różne inteligencje, instynkta, narowy.
— Lecz nie mają duszy.
— Więc coś podobnego, co ją zastępuje, taką ich własną, indywidualną duszę. Każde stworzenie posiada ją, nawet mrówka. Człowiek, jako istnienie najdoskonalsze, wykończone w każdym szczególe, posiada najwybitniejszą, w tem leży cała różnica, bo nie w nieśmiertelności naszych duchów. Bóg nas z gliny nie ulepiał, stworzyła natura a ewolucja świata wznosiła nas co raz wyżej wyżej i wznosi, gdy staniemy na szczycie doskonałości, hm!... wtedy zaczniemy może spadać, degenerować się, karłowacieć.
— Pan jesteś zwolennikiem Darwinizmu?...
— Niezupełnie, ale wolę jego teorję niż wszelkie otumanianie głowy, które po wniknięciu w istotę rzeczy budzą wątpliwości. Jest wiele dogmatów w jakie nie można wierzyć, ale każą nam czynić to na ślepo. Ja tak nie potrafię. Mnie tajemnica nie imponuje, boskości nie dodaje. — Imponuje mi wielkość, czyn ogromny, jakiś wynalazek... Do mistycyzmu nie mam kultu. Ale gdybym stwierdził realny objaw istnienia bóstwa, cud widomy fakt, któryby mówił sam za siebie, wówczas bym uwierzył. Że zaś tego niema, wszystko inne w tym kierunku uważam za fantazję, niekiedy bardzo piękną i poetyczną, będącą wynikiem potrzeby bóstwa. Jestto wrodzona konieczność ludzkości.
Ja osobiście patrzę na piękny obraz święty, zwiedzam kościół o ile jedno i drugie jest dziełem sztuki, zachwyca mnie tylko artyzm, ale naprawdę z uwielbieniem, że tak nazwę religijnem będę podziwiał jakiś wielki wytwór mechaniki, motor elektryczny o szalonej sile, nawet potężny statek okuty stalą a pędzący po spiętrzonych bałwanach z szybkością zawartą w jego kotłach i śrubach. Praca gigantyczna, myśl genjalna, jakaś dynamomaszyna kolosalnego znaczenia, to mi imponuje, w to wierzę i to czczę.
Andzia przypatrywała mu się z wrażeniem zupełnie nowem; nie zdając sobie sprawy, dlaczego zaimponował jej nagle.
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/53
Ta strona została skorygowana.