dowe z dachów, podczas mrozu, po odwilży. Wszędzie grupy tych sopli, kawowych, całe piramidy z nich. Pod niektóremi trzeba się było schylać, tak nisko sięgały, na inne patrząc trzeba wznosić głowę wysoko. Układały się z nich bramy tryumfalne, łuki, pagody indyjskie, wieżyce meczetów. Mistrzem snycerzem była tu natura, bez dłuta, bez rysunku stworzyła cuda. Płynie woda, płynie, i kamieniem wapiennym obkłada ściany grot, skąd się sączy. Płyną strumienie wody o własnościach skalnych, a gdzie się kończy podłoże, spływają w kamienne łzy.
Wytryskują strumyki i kamienieją, obrastają szklistą powłoką i piętrzą się w słupy, rosną w muzealne ostrokąty najeżone zębatemi wieżycami. Słupy te stykają się prawie z soplami spłyniętemi z góry, tak, że czasem pomiędzy nich palec tylko wsunąć można, czasem większa odległość dzieli te kolumny, często zlewają się w jednolitą całość. Wówczas tworzą arkady, filary i nowe sklepienia. Mnóstwo stalaktytów coraz różnorodniejszych, niezrównanych malowniczości.
Andzia zachwycona odnajdywała cuda za cudami, wsuwała się do najciaśniejszych wklęśnień, wpełzała niemal do ciemnych pieczar. Parę razy próbowała złamać najcieńsze iglice stalaktytów, lecz nigdy dokazać tego nie mogła. Przewodnik pozwalał jej na próby, z uśmiechem pobłażliwym, wiedział, że może być spokojny o ozdoby swych grot.
W ciemnym kącie jednej pieczary Tarłówna dostrzegła skamieniałego kozła, biały był jak wykuty z marmuru, dalej ujrzała psa doga, zachowanego w naturalnej postaci, w powłoce wapiennej.
Przewodnik pokazał im jeszcze niedźwiedzia ustawionego u stóp schodów, na których umieszczono różne przedmioty, przeznaczone na skamienienie.
Po schodach puszczony silny prąd tej wody niezwykłej, sprowadzonej sztucznie z całych grot, spełniał swe zadanie.
Andzia nie mogła się nacieszyć stalaktytami.
Panna Niemojska była przytłoczona.
— Gdyby tak silne trzęsienie ziemi w tej chwili, bylibyśmy pogrzebani żywcem.
Po wyjściu z grot, weszli do małego sklepiku obok; sprzedawano tam gotowe skamieniałości. Panna Ewelina pochylona nad gablotką przeglądała różne przedmioty, targując się o cenę. Andzia kupiła parę naturalnych jednostek skamieniałych.
— Niech i pan coś kupi z tej oto półki.
— Ja nie mam gustu, proszę mi wybrać.
— No, choćby to, śliczny gracik.
Podała mu koszyczek, zawierający w sobie gronko winogronowe, banana i kilka śliwek.
— Prawda, jakie to ładne?... Proszę.
Horski zaprzeczył ruchem głowy.
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/57
Ta strona została skorygowana.