— Ach nie, tego nie kupię, na taki wybór pani nie zgadzam się.
— Dlaczego?...
— Zostały mi po ojcu pewne zabobony polskie, więc koszyka z rąk pani nie wezmę.
Andzia sponsowiała, jednocześnie groźnie zmarszczyła brwi.
— Jak pan chce, — rzuciła ozięble i podeszła do panny Eweliny.
Wkrótce opuścili sklepik, postali trochę na zrębie skały, tworzący rodzaj werandy pod daszkiem rozpiętych roślin, skąd roztaczał się pyszny widok na morze. Na falach widać było kilkanaście łodzi rybackich, z białemi jak mewy żaglami, płynęły ukośnie, często położone prawie na wodzie.
— Popłyniemy kiedy łodzią. Czy dobrze?...
— Ja za nic na świecie! — zawołała panna Ewelina.
— Czy dobrze, panno Anno? — spytał Horski powtórnie, z odcieniem niecierpliwości w głosie.
Andzi oczy błysnęły.
— Pozwolisz mi, Lińciu, prawda?... Cóż pan tak ochłódł jak stalaktyt, panie Horski?...
— Czekam wyroku wyższej władzy pani.
— Ach, jakiż pan nieznośny!
Gdy schodzili ze stromej góry, Horski podał ramię pannie Ewelinie i prowadził ją ostrożnie.
Zyskał tem wdzięczność Andzi. Spojrzała na niego dziękczynnie. W jego oczach odczuła przekorę...
...Prowadzę ją nie dla niej, lecz dla ciebie, bo gdy się cerber zmęczy nie będzie wycieczek.
Tramwaj dowiózł ich do Kasyna.
Późno już było w nocy, gdy Tarłówna rozbierając się w swym pokoju, ujrzała przed willą automobil.
Bardzo często Lora o tej porze wyjeżdżała gdzieś, sama, nie opowiadając nigdy o swych wyprawach nocnych. Andzia nie badała, lecz wycieczki takie niepokoiły ją zawsze, budząc podejrzenia.
— Czy pani von Bredov wyjeżdża? — rzuciła służącej obojętne pytanie.
Margerita zrobiła minę komiczną wytrawnej subretki.
— O nie, pani dziś nigdzie nie pojedzie.
— Więc dlaczego automobil czeka?...
— Bo to pan przyjechał.
— Kto taki?...
— Pan von Bredov Nordica.
Andzia odetchnęła.
...Nareszcie jest jakaś wyraźna sytuacja tego domu..