— Że sypiesz iskier purpurowe kwiaty do... mej krwi...
Ostatnie słowa Andzia wyszeptała z rumieńcem wstydu na policzkach.
Wtuliła twarz różową w białe swe dłonie i oddech wstrzymała, jakby z obawy by szmer jej słów nie usłyszało nawet morze, aby myśl taka już nie powracała.
Zaryczał w oddali statek nadpływający. Hańdzia porwała się, odrzuciła w tył głowę i prędkim ruchem warkocz rozplotła. Opadły jej na plecy czarne, miękkie włosy, wstrząsnęła głową, rozwiły się puszystą, lśniącą falą; na białym batyście koszuli nocnej zakwitły pachnącą okiścią.
— Trzeba się ubierać.
Biegnąc do umywalni ujrzała postać swą w wielkiem źwierciadle.
Stanęła.
Przez chwilę z brwią zsuniętą patrzała na odbicie swe w lustrze, jakby karcąc się za to, że nie odchodzi. Lecz stała.
I oto brwi się rozsunęły, uśmieszek kobiecej próżności przewiał po wargach ponsowych jak jagody, wesoły promień strzelił z aksamitnych źrenic.
— Ubiorę się jasno!...
Z werwą młodzieńczą zaczęła się ubierać nucąc półgłosem. Nagle wzrok jej padł na konsolę kominka. Pęk róż czerwonych w słoju i fotografja Andrzeja. Stroiła go tu zawsze w ulubione jego róże.
Na wpół ubrana podeszła wolno, wzięła ramkę z konsoli i, po raz nieobliczalnie który, zatonęli w sobie oczyma.
Tylko oczy jego patrzały jak z poza grobu, odtwórczo, z kartonu fotografji.
Jej źrenice żywym i twórczym świeciły płomieniem.
Jego oczy wypowiedziały już wszystko na ziemi, zgasły na wieki.
Jej wypłakały może już wszystkie łzy, ale żyły i nowe zapalały się w nich ognie.
— Jędrusiu!...
Usta jej musnęły szkło fotografji, spoczęły na odtwórczych jego oczach.
Andrzej patrzał na nią wzrokiem śmiałym, młodzieńczym, pełnym energji, dzielności zawadjackiej trochę, z lekkiem omdleniem stepowej zadumy. Źrenice jego mówiły Hańdzi to wszystko co z ust jego własnych słyszała.
Trzy lata ciężkie jak złomy skał granitowych przywaliły te dnie błogie, przyćmiły dźwięk słów.
Zachowane wszystko w pamięci...
Ale po cóż ta dziwna mglistość odległości?...
Jak to już dawno, dawno było.
Jak się te chmury wlokły długo, ponuro.
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/60
Ta strona została skorygowana.