szyja z rąbkiem toczonego karczka i biustu, z poza białych haftów wyglądało ciało, nęcące powabem bladej róży, w pierwszym, ale już świadomym rozkwicie.
Panna Niemojska zapięła jej na szyi perły darowane niegdyś przez Kościeszę, poprawiła bujnie upięte włosy na tyle głowy.
— Cóż mnie Lińcia tak dziś stroi?....
— Ach, Aniu, tak podejrzliwie na mnie patrzysz?! Lubię cię w takim stroju i wiesz jak cię kocham.
— Wiem Lińciuchna, wiem, — przygarnęła się jak kotka do nauczycielki.
— Pójdziemy na śniadanie, Lora czeka na werandzie.
Andzia zastanowiła się chwilę.
— Podobno mąż Lory przyjechał?...
— Tak, poznamy go.
Weszły na taras zalany słońcem skąd widok był wspaniały. U podnóża willi huczało Monte-Carlo, biegł tor kolejowy, na prawo dworzec kolei, wyżej Kasyno, w oddali naprzeciw Monaco.
I morze, pełne, szerokie, wielmożnie, władczo panujące tej krainie.
Kolorem zbratane z przestworzem nieba.
Do Andzi i Eweliny podszedł prędko wykwintnie wyglądający mężczyzna, wzrostu średniego, nieco za tęgi. Brunet łysawy, z czarnemi wąsami i oczyma jak dwie czarne śliwy, w otoczeniu białek prawie szarych. Lora posunęła się za nim.
— Przedstawiam wam mego męża.
Von Bredov Nordica ociężałym ruchem skłonił się paniom, a gdy podały mu rękę pochylił głowę niżej. Przemówił po francusku.
— Niezmiernie rad jestem, że mamy z Lorą tak miłych gości, żałuję, żem się spóźnił z przyjazdem, że nie miałem szczęścia witać...
— No, no Berti oto twoja filiżanka.
Rozmowa popłynęła gładko, wesoło, pod znakiem złotych strzał słonecznych, w promienistości morskich lśnień, w tej niezrównanej atmosferze zabawy, blasku i życia.
Robert Nordica przyglądał się Andzi z widocznym zachwytem, przesuwał wzrok po jej figurze, szyi, ramionach, zatrzymywał długo i uporczywie na ustach dziewczyny. Wcale nie dwuznacznie badał jej urodę i coraz większe zainteresowanie biło mu z wypukłych źrenic. Anna z początku nie zauważyła tego, lecz spostrzegłszy, zmarszczyła groźnie brwi. Przez chwilę żałowała, że się ubrała jasno, ale myśl ta rychło pierzchła, pod mocą głuszącej wszystko, rozmarzonej pogody.
— Dziś pojedziemy do Nicei.
Projekt Lory przyjęto z zapałem.
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/62
Ta strona została skorygowana.