cuska,. Imponujące pancerniki, żelazem okute, z wylotami armat w strzelnicach, najeżone kominami, ziejącymi dymem czarnym.
— To wielkie urozmaicenie widoku — rzekł Horski, pokazując Andzi przystań i statki. W ogóle Riwiera na pierwsze coup d‘oeil jest monotonna w krajobrazie. Zauważyła to pani?...
— Miewa podobne widoki, ale jednak coraz inne. Trzeba się w tym kraju rozsmakować, wówczas doznaje się dopiero niezwykłych wrażeń.
— Tak, to słuszna uwaga. Trzeba tę krainę przeniknąć, na razie sprawia zamęt i chaos w umyśle, że się tak wyrażę, nawet w oczach. Ja, gdym tu przyjechał po raz pierwszy, było to już dawno, doznałem wrażeń innych niż dziś.
— Lepszych?
— Przeciwnie, gorszych. U góry ultramaryna i na dole ultramaryna — to niebo i morze, po bokach zielenina, jak nasiane pietruszką, a w tem tkwią gęsto i pojedyńczo muchomory białe i czerwone — to domy.
Andzia wzruszyła ramionami.
— Także określenie Riwiery, barbarzyńskie jakieś.
— No, widzi pani. Ale się potem rozsmakowałem. Zawsze jednak twierdzę, że dominują tu trzy kolory zasadnicze, błękitny, zielony i biały. A pani gdzie najpierw doznała najsilniejszego wrażenia z Riwiery?...
— Ja... na cyplu skały w parku Monaco, gdy zaszłam tam pierwszy raz.
Horski zerknął na nią ukośnie.
— I tam marzyła pani o stepach swego kraju?... Riwiera nie porwała pani wyłącznie w swój krąg zaczarowany. Ale od naszego spotkania, nie byliśmy jeszcze na tym cyplu, pamiątkowym dla mnie. Pojdziemy tam kiedy, panno Anno. Czy dobrze? — spytał miękko, pochylając ku niej głowę.
Popatrzała mu śmiało, prosto w oczy.
— Lubię przebywać tam tylko samotnie.
Horski ostygł.
— Ja pani marzyć nie przeszkodzę, ale chcę sprowadzić panią do teraźniejszości.
— Bardzo trudne zadanie i niewykonalne.
Oskar milczał. Teraz Andzia z pod powiek rzuciła na niego wzrok niespokojny. Twarz jego była chłodną, oczy skierowane na drogę przed sobą.
Niepokój Andzi pierzchnął.
— Czyż już tak ciągle myśli pani przebywać wśród tych... swoich stepów, jak w celi klasztornej.
— Wrócę do nich, tam mój byt.
— Hm!... owe obowiązkowe „muszę“, kajdanki żelazne tak panią ciągną?...
— Panie Horski... to niedelikatnie...
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/69
Ta strona została skorygowana.