Bawiono się wesoło. Andzia z początku była trochę jak zwarzona, lecz prędko ogólny nastrój podziałał na nią.
Wykwintna sala, której część oszklonych ścian wychodziła wprost na morze, przepych, dużo kwiatów, świetna muzyka; wreszcie szampan pryskający w górę zamrożonemi igiełkami, wszystko razem wytworzyło w umyśle Tarłówny pewien zamęt, wykwitał on w formie ślicznej wesołości.
Nie wiedziała o tem, że jej humor wpływał na mężczyzn obecnych o wiele silniej, niż szampan, który był ich powszednim chlebem. Panna Ewelina rozruszała się, zapominając o swych troskach. Zresztą teraz nie można było się skarżyć... Dowcipy płaskie z automobilu zostały w nim, rozmowa burzyła się humorem, lecz w stylu poprawnym, panowie dowcipkowali w dobrym tonie, nawet Lora miała zachowanie się księżnej. Przybył jeszcze jeden towarzysz, w osobie Duca d’Escars, znajomego Nordiców. Andzia bezwiednie czarowała mężczyzn. Rówieśnica Lory wyglądała jednak na młodszą. Była w Andzi świeżość młodzieńcza, którą słońce Riwiery jakby na nowo powołało do życia. Lekkie cienie pod oczyma, z myślą zawartą w głębokich źrenicach, nieuchwytny grymas ust różowych, za mgłą melancholji i jakby smutku, chwilowo przyćmionego, nadawał jej zagadkowe tło. Odczuwało się, że nad tą dziewczyną-kobietą przewiała już jakaś burza życiowa, jakieś samum upalne i, że w tej dusznej atmosferze przeżyć, spaliły się pierwsze lotki dziewczęcych uniesień, że ten kwiat zanim rozwinął się z pąka już zasypany został tumanem gorącym: zbladły płatki kwiatu skurczyły się, zamknęły w sobie nadwiędłe. Ale oto własne siły twórcze pobudzają znów do życia, nawpół rozwita róża ożyła pod rosą nowych wrażeń, nowych promieni słonecznych. Roztacza się przed nią perspektywa krysztalna, burze ucichły, są już po za nią.... Może nawet róża uległa całkowitemu przekształceniu?... Może jej kielich pełny, gorący od krwi purpurowej, w metamorfozie zupełnej stał się różowym anemonem?...
Tak myślał Horski patrząc na Annę.
Może i inni doznawali tych samych wrażeń.
Andzia interesowała wyjątkowo. Duc d’Escars obserwował ją bacznie.
— To... to jest nadzwyczajne, zupełnie superbe — mruczał do siebie, wskazując nad własnym nosem, dwoma wyprostowanemi palcami rysunek brwi Andzi.
Horski, siedzący przy nim, zobaczył, usłyszał i zrozumiał.
— Styl grecki, prawda?... ozdobny a poważny, kolumnowy.
— Grecki, powiada pan? Nie zupełnie chyba jakiś renesans grecki, coś oryginalnego, bardzo niezwykły. A linja ramion, osada szyi, proporcja szyi do owalu twarzy! a płynność bioder, ruchy...
— Panie, za głośno... rozpatruje pan jak rzeźbę.
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/72
Ta strona została skorygowana.