de la Jetée i prawie całą Niceę. Przy wejściu na plac znowu budki przekupniów, karty, albumy i potworne wyroby z tykw, drążonych i malowanych. Horski uderzył laską po tych niewybrednych petits cadeaux, porozwieszanych ostentacyjnie, na kolorowych tasiemkach.
— Wszędzie pełno tego śmiecia, do morza z tem!...
Oburzony przekupień skwapliwie oglądał swe towary, czy niema szkody, chcąc wyzyskać sytuację.
Oskar stanął przy Andzi obok muru okalającego plac.
— Niech się pani pochyli... widzi pani?... woda spływa ze skały, na której stoimy, ot całe strumienie... miniaturowe wodospady Niagary.
Tarłówna patrzała z zajęciem na kaskady wód wytryskująjących ze złomów kamieni, odpryski mokre szły w górę zraszając twarz Andzi. Poddała się tej ochłodzie z rozkoszą. Wody burzyły się pod nimi, spadając w dół i łącząc się z nowemi kaskadami z niższych pięter skalnych.
— To wygląda jakby wskroś tej góry przepływała rzeka. Tam na dole pewno jest ślicznie. Pójdziemy tam.
— Dlaczego pani zbladła?...
— Ja?...
— Wygląda pani znowu jakby zgaszona. Jaki powód?
Podniosła na niego smutne oczy.
— Ach panie, już dosyć... takiej zabawy...
Ten Nordica... ten hrabia... doprawdy dosyć... jestem zmęczona.
— Wierzę, ale to jeszcze daleko do końca.
— Więc cóż będzie?... — spytała go z taką rozpaczą w oczach, dziecinną niemal, że Horski zdziwił się.
Tymczasem Humbert już podchodził.
Andzia rzekła prędko do Horskiego.
— Proszę, niech mnie pan nie zostawia z nim samą.
— Dobrze. Mogę go nawet zlynchować.
Włoch zbliżył się z nową serją komplementów i umizgów, które jednak przy Horskim nieco miarkował.
Oskar patrzył dyskretnie na Annę.
— Zawsze była godna zabiegów... teraz tembardziej... warta zdobycia. Okucie złotem podnosi cenę nawet artystycznej wazy z kryształu. Ona — to puhar sam przez się cenny... jeśli złota podstawa nie jest mytem, per Bacco!... puhar będzie mój.