Due dʻEscars należał również do kompanji Nordiców, zanudzał Andzię wywodami o wynalezionym systemie gry w ruletę, który zdobył własną praktyką. Prócz tego przy każdej sposobności mówił jej dużo i obszernie o malarstwie, stylach i nowych prądach w sztuce. Dwie sprzeczności: ruleta i sztuki piękne były jego manją. Andzia wolała rozmowę z tym starcem niż z Humbertem lub Nordicą, lecz brakowało jej Horskiego. Tamten milczał.
Kilka razy wciągnięta przez starego duka próbowała grać w ruletę, stawiając na numerach, które on jej wskazał, najczęściej przegrywała. W trante et quarante miała więcej szczęścia, chwilowo zapaliła się do tej gry. D’Escars stojąc obok niej, gdyż Andzia nigdy nie siadała przy stole gry, pomimo uprzejmych zapraszań krupierów, wykłówał starannie szpilką kartę naznaczoną czerwonymi i czarnymi punktami i z pod binokli obserwował przebieg gry, albo z ironicznie komiczną miną i zadartym nosem patrzał milcząc na Annę, gdy nie postawiła w porę swej stawki, lub gdy przegrała. Któregoś wieczoru Andzia grała przy stole trent‘a; d‘Escars ze swą nieodzowną kartką stał za nią, Humbert i Nordica również. Doradzali jej. Przegrywała ciągle, gorączkując się. Humbert szeptał jej do ucha, nie słuchała go, gra ją pochłonęła, była cała w ogniach. Przy stole zwracano na nią uwagę. Nareszcie zmieniła się dla niej karta, zaczęła szalenie wygrywać. Krupierzy z uśmiechem przysuwali do niej coraz większe kupki ludwików. Andzia ryzykowała duże stawki, zaczęły już padać papiery z jej ręki drobnej, obciągniętej długą, czarną rękawiczką. Wysuwała się ta rączka z poza pleców siedzących, rzucając lub zgarniając złoto.
Krupierzy pożerali ją wzrokiem, jeden z nich stasowawszy karty na nowo, podał jej do przełożenia. Zawahała się, lecz zachęcona przez swych towarzyszy przełożyła talję. Przy stole zaczęto przegrywać niezwykle, Andzia wygrywała stawiając każdym razem na inny kolor, ciągle szło intermittens.
Przy stole powstał szmer niechętny.
Ani jednej najkrótszej serji, kolory skakały poprostu. Piękna nieznajoma nie natchnęła kart szczęściem.
Pomimo nalegań swych towarzyszy, szczególniej Nordicy, Tarłówna przestała grać, płonęła widząc kolące spojrzenia skierowane na siebie, głównie starych kobiet, graczek. Wiedźmy te w kapeluszach na bakier, spocone, czerwone dyszały złością jak machiny, ciskając na Andzię wściekłe oczy.
Jakiś bankier sapał z gniewu, patrząc jak kupa złota przy nim zmniejszała się przerażająco.
Tarłówna wycofując się zwolna z koła grających spostrzegła opodal Horskiego, stał i patrzał na nią. Tak jak w Vintimilli, sztywny, z ironją na ustach trzymał wzrok uparcie utkwiony w niej. Zawstydziła się, odruchowo chciała podejść do niego, ale zastąpił jej drogę Humbert.
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/77
Ta strona została skorygowana.