Oskar znikł w tłumie.
Andzia straciła humor na cały wieczór.
W parę godzin potem udało się jej wymknąć z sal niepostrzeżenie. Przeszła przez atrium szybko, w obawie, by który z prześladowców nie dopędził jej. Potrzebowała samotności i ciszy.
Wbiegła po schodach do bibljoteki.
W pierwszej sali przy stolikach środkowych było zaledwo parę osób, w drugiej, przy stołach zarzuconych dziennikami kilku mężczyzn i Horski.
Podniósł głowę od gazety, zauważył ją w chwili, gdy i ona go zobaczyła.
Ani drgnął, znowu zaczął czytać.
Andzia usiadła w kątku na kanapce, odgrodzona od drugiej sali połową ściany. Machinalnie wzięła do ręki jakieś pismo.
...I tu niema spokoju, tak już go zapragnęła. Ciszy, zupełnej ciszy.
Po kilku minutach Horski wszedł, odrazu usiadł przy niej.
Patrzał na nią jak jej się zdawało sarkastycznie.
— Cóż, dużo pani wygrała?...
— Eh! niech pan nie wspomina.
— Przegrała pani zatem?... Co?...
— Właśnie, że nie. Ograbiłam bezczelnie cały stół... Przełożyłam karty i wszystkim przyniosłam nieszczęście, prócz sobie. To fatalizm!
— I gotowa pani płakać z tego powodu, że zostawiła tam tylu nędzarzy.
— Niechże pan nie żartuje. Mnie jest ogromnie przykro.
— I mnie było przykro, patrząc na panią.
Andzia zmieszała się.
— Dlaczego?...
— Hm... tak, zepsuło mi to panią...
— Już drugi raz słyszę to od pana. Ale najpierw nie zależy mi na tem, aby się panu podobać, a po drugie... cóż ja takiego robiłam?
— Och... nic nadzwyczajnego, nikt za to nie potępia, przeciwnie tu się nawet zyskuje w ten sposób, dowodem pani wygrana. Dlaczego jednak uciekła pani stamtąd... aż tu?.
— Mówiłam już panu.
— Aha, ograbiła pani grających i kasę... i... zrobiło się przykro?... Niech pani się nie lęka, Blanc nie zbankrutuje, a krupierzy wcale nie są zmartwieni... owszem cieszą się...
— Panie Horski, do czego pan zmierza?...
— Chciałem powiedzieć, że tylko gracze... te stare jędze są poszkodowane, ale to zwykły los grających, to nie wina pani.
Patrzała na niego badawczo. Jego twarz nic nie wyrażała, palcami obracał i i przewracał dziennik, oczy mając skierowane w głąb sali.
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/78
Ta strona została skorygowana.