Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/8

Ta strona została skorygowana.

dzię uparcie, usta ironiczne i cała postać, przy swej wytworności, wyrażała pewną niedbałość i swobodę albiońską. Ubrany w wykwintny strój podróżny, zdawał się być lordem, lub dyplomatą angielskim. Bez ceremonji patrzył na Andzię, lecz w jego wzroku nie dostrzegła nic obrażającego i nagle, rozbawiona tą obserwacją obejrzała się za siebie, z cichem pytaniem:
— Czy widzisz Linciu tego Anglika, przed nami na prawo?
— Widzę właśnie, że ci się tyranicznie przygląda — odrzekła panna. Niemojska.
— Jak się Linci zdaje, kto to jest?...
— W każdym razie skończony typ brytański, brakuje mu tylko ubrania w kratę i pleda przez ramię, oraz aparatu fotograficznego.
— Nie, toby go skarykaturowało, ja uważam, że jest bez zarzutu w typie, ale kto to taki? Wygląda na jakiegoś polityka, i jest niezwykle podobny do Chamberlaina, tylko dużo młodszy..
— Nie mów tak głośno, bo cię usłyszy.
— Wszystko jedno, nie zrozumie.
Nieznajomy oderwał wzrok od Tarłówny, z doskonałą obojętnością i zaczął wolno spacerować po platformie, nie troszcząc się zbytnio, że ekspres za chwilę ruszał w dalszą drogę.
...Nie jedzie z nami — pomyślała Andzia mimowoli.
Gdy już zamykano wagony, Anglik z największym spokojem wsiadł do pociągu i za chwilę wszedł do przedziału Andzi i panny Eweliny. Zdjął kapelusz, z lekkim ukłonem powitalnym i usadowił się naprzeciw pań, na niezajętej kanapie. Z flegmą wyjął gazetę, rozłożył i zaczął czytać. Był to angielski Times. Na Andzię już nie zwracał uwagi, sprawiło jej to ulgę wielką. Stojąc w oknie patrzała na obszar morski, który wyłonił się z poza zabudowań stacyjnych Vintimilli. Gdy po raz pierwszy, za Genuą ujrzała morze, wstrząsnął ją dreszcz zupełnie nowy, fala gorąca życia, uśpiona w niej, ocknęła się i zatargała jej nerwami. Zlękła się tej przemiany w sobie i jęła tłumić war we krwi, który jednak burzył się i rósł. Tak już dawno nie znała tego, myślała, że zamarło w niej wszystko co było życiem i dążyło do życia. Oto minęła trzyletnia rocznica śmierci Andrzeja, od tamtej pory Andzia nie uśmiechnęła się ani razu, dusza jej, pogrążona w smutku beznadziejnym, zasnuta była kirem rozmyślań żałobnych. Okrutna zima, po zgonie Olelkowicza przebyta w Wilczarach, potem dwa długie ciężkie lata przy łożu chorej ciotki Smoczyńskiej, ciągle prawie konającej, jej śmierć pamiętna i straszna była dla Andzi.
Wydarto jej z serca przemocą tę obietnicę, nie dbając o wiwisekcję, jaką jej zadano. Rozszarpała duszę swą zbolałą i z tą raną żyła w apatji, przez całe lato, z myślą obłędną, że ma zostać żoną Jana. Mieszkała znowu w Turzerogach, dokąd