trzeba było zapalać się, nie słuchać rad starego manjaka i zblazowanego Włocha. Co sobie myśleli o niej ci wszyscy przy stole i krupierzy?... Ach, jakież nienawistne oczy starych kobiet przy stole, roznamiętnionych, złych za przegrywanie. Może i one kiedyś były młode, piękne, sypiące złotem... jak Lora.
... Jak ona sama dziś... w otoczeniu tych obrzydłych komplemencistów.
...Złota rybka, nowy nabytek...
Tarłówna wstrząsnęła się od ohydy. Uczuła gniew na siebie.
...Nigdy już, nigdy nie będzie grała. Lecz nie, wygrane pieniądze palą ją. Jutro umyślnie przyjdzie z Lińcią, stanie przy tym samym stole i wszystko przegra, co do centima, będzie tak manewrowała, żeby tylko przegrywać, nie chce tych pieniędzy. Kasyno pożycza pieniądze nie zaś daje, więc ona odda swoją pożyczkę kasie. Może lepiej sumę tę, dość grubą zawieść do kraju i zużytkować na jakiś cel dobroczynny?... — błysnęła myśl. Nie, za nic! Taką samą sumę już dziś przeznacza na cel pożyteczny w Toporzyskach lub w Wilczurach, ale te pieniądze odda wszystkie nietknięte.
I już nigdy więcej do gry nikt jej nie namówi... Trzeba stronić od tych ludzi...
Zatęskniła za wycieczkami z Horskim tylko i Eweliną. On jest inny niż ci wszyscy, on jednak odczuł niewłaściwe światło, w które weszła, on ją przestrzegł, ocucił.
Czemuż Lora nie dbała o to?... aby jej przyszła bratowa... ha, ha! — sarknęło w duszy Andzi. Bratowa... Lory!... Lora miała jej bronić przed własnym środowiskiem, a wszak ona ją sama wciągała...
Tylko Horski, on jest jej dobrym duchem opiekuńczym. On jej sprzyja serdecznie jak przyjaciel.
Pierwszy raz Anna była pod wrażeniem Horskiego, ale tak wątło i mgliście zaznaczonem, że sama się nie orjentowała w tym odcieniu psychicznym, wrażenie biorąc za wdzięczność....
Gdy weszła do swego pokoju ujrzała odrazu, na biureczku list w błękitno-pastelowej kopercie. Usta Andzi zacisnęły się. Jednocześnie, z drugiego pokoju rozległ się głos panny Niemojskiej.
— Anulko, ja już się położyłam, okropnie długo siedzieliście, byłam już niespokojna. Jest do ciebie list... od Jana.
— Widzę go.
Tarłówna wzięła kopertę i zaśmiała się sarkastycznie.
— Niebieski kolorek!... Jakaż niewinność! szkoda, że jeszcze niema winietki z konwalijką, albo gołąbków całujących się, lub splecionych rączek...
— Hańdziu! — jęknęła stara panna
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/82
Ta strona została skorygowana.