Tarłówna rozbierała się wolno, ociągając chwilę czytania listu.
..Obowiązkowe „muszę“, „kajdanki żelazne...“, zaszeptał w wyobraźni głos Horskiego.
Rzuciła się na łóżko, rozerwała kopertę.
„Umiłowana moja dziecino!“
...Cóż za patryjarchalność!... — zaśmiała się ironicznie.
„Nie mogę doczekać się listu od Ciebie, a tak mi tego pokarmu potrzeba. Jestem spragniony Twego widoku i słów Twoich. Lora mnie zaprasza, abym przyjechał, ale od Ciebie czekam słówka zachęty, ty nie piszesz, nie wzywasz mnie, więc nie jadę...
„Pracuję w Smoczewie, aby jako tako uporządkować przyszłą siedzibę naszą, bo wszak tu zamieszkasz ze mną, tu rozjaśnisz mi dom, moja ty anielska dziewczynko, moja gwiazdeczko jasna... Ponury jest mój dom, ale Ty go opromienisz, Ty oprzędziesz go szczęśliwością...
— Jezus Marja! Jezus Marja! — jęczała cicho Andzia zakrywając oczy.
Usta jej bladły jak konający kwiat. Czytała dalej:
„Myśl o tem szczęściu dodaje mi otuchy w mej samotni i dźwiga w pracy.
„Gospodaruję w Smoczewie i uczę się sam, studjuję, bo... do uniwersytetu jechać nie mogę... Ty wiesz. Zresztą umysł mam przepełniony Tobą i myślą o naszem przyszłem życiu we dwoje. W wizjach swych widuję ciebie jak żywą, jak na jawie i wówczas płaczę ze szczęścia, że Ty masz być małżonką moją, duszą mojej duszy, moim aniołem,... gołąbko moja biała...
— Ha... ha! A co! gołąbka nieodzowna! Ach Boże! — głośno krzyknęła Andzia ze śmiechem i zachłysnęła się łzami.
— Boże... Boże... czyż on nie wie, czyż on nie czuje, że ja? Jak on może tak pisać... tak marzyć... Och litości... litości! — szeptała boleśnie ze strasznym szlochem w piersi.
Przebiegła wzrokiem parę stronic. Same elegje, miłosne jęki.
... Nie warto czytać. Kocha jak baba, jak pensjonarka. Cóż tam jeszcze?...
„Już jest marzec, zbliża się wiosna a z nią szczęście bez granic. Moja Andziuleńko!... bo wszak chyba już napewno ślub nasz odbędzie się na wiosnę, w rok od chwili, gdy nas mama pobłogosławiła. Wracaj słodka moja ptaszynko, czekam z tęsknotą bez granic. A może mi każesz przyjechać po siebie?... moja pieszczotko... Pisz kiedy wracasz, a wracaj co najrychlej. Najdroższa moja... żonusiu...“
— Jak on śmie, jak on śmie!...
Andzia wyskoczyła z łóżka, boso przebiegła pokój kilkakrotnie, wzburzona do głębi duszy, gniewna.
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/83
Ta strona została skorygowana.