Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/84

Ta strona została skorygowana.

— Co tobie Anuś?... — zawołała panna Ewelina.
Nie odpowiedziała. Dopadła do szuflady biurka i wyjęła szkatułkę oksydowaną, otworzyła ją. Kupka listów Andrzeja, zeschłe kwiaty, fotografje jego i Prokopyszcz.
Wyjęła jeden list, pierwszy z brzegu.
Męski, silny charakter pisma.
„ Najdroższa dziewczyno moja!
... Nie drobienie damskie Jana i nie błękitna kopertka.
Wysyłam Fedora z listem, on najprędzej stanie w Turzerogach, chcę aby dziś słowa moje ukołysały cię do snu. Pamiętasz, jak ci śpiewałem nad Słuczą?...

„ Hańdzia ubka, Hańdzia duszka
Hańdzia cacy mołoduszka“.


„Śpiewam to samo teraz, gdy ten list czytasz. Czyś mnie napoiła „lubystkoj, czy czarami, czy słodkiemi oczami“ nie wiem? To tylko fakt, że oczy Twoje mam ciągle przed sobą. Czarownico moja! Kraśne usta Twe całuję i tulę ciebie do mej piersi miłującej szalenie. Jutro przyjadę na Watażce, przypomnimy sobie stajenkę Grześka. Hej Hańdziu! Skruszę cię w swych ramionach. A gdy będziesz moją.... Ratujcie mnie Anieli! Oszaleję do reszty. Za tydzień obławy w Wilczarach, co dzień będę cię widział, a za trzy tygodnie... moja Hańdzia! Wycałowuję Ci oczy, włosy i łapięta, z ust twych spijam upojenie i szał.
Dobranoc Hańdziuś mój

Twój Jędrek.“

— Chryste! Chryste!... po tamtym ten!... Po Jędrku... ten... ten...
Płacz okrutny buchnął z jej piersi. Zaniosła się łkaniem.
Panna Ewelina przerażona, przybiegła w jakiejś chustce narzuconej naprędce. Okrzyk Andzi zrozumiała i on ją poderwał z łóżka.
— Dziecko moje!
Andzia ze szlochaniem rzuciła się jej na szyję.
— Lińciu za nic, za nic! Ja nie mogę, nie chcę być jego żoną! To barbarzyństwo, to grób za życia1... On tego nie rozumie?... Czyż on taki.... głupi!...
— Aneczko uspokój się. Co on ci tam napisał, czegóż tak rozpaczasz?...
— Ślub na wiosnę, słyszysz? na wiosnę, już ta męka... przysięgłam ciotce. Chryste!... Jak ja mogłam to zrobić!? Ja się zabiję... Andrzeja mi wydarto, a tego mi dają. Ha, ha, ha! Ha, ha, ha!...
Zaczęła się śmiać jakimś szalonym śmiechem, tak okropnym, że panna Niemojska zdrętwiała. Nie mogła jej uspokoić, bała się by kto w domu nie usłyszał i aby Lora nie nadeszła. Stara nauczycielka cuciła Andzię wodą, całowała ją po rękach, błagała o uspokojenie i wreszcie udało jej się Andzię uciszyć.