— A... tak... Krasna duszohuba...
— To jakby wizja tamtej, wizja nigdy nie bywa zbyt plastyczną. Ale złudzenie jest, prawda Andziu?... Ranek o świcie ma moczarach... Widzę ten obraz jak na jawie, nie wymienię osób, ale mam w oczach naszą gromadkę. Jakaż różnica teraz. Może tylko jeden stary Grześko nie uległ zmianie...
Lora umilkła, Andzia oddychała szybko. Nordica wsłuchiwał się nie rozumiejąc ani słowa.
— Dziwna rzecz... Krasna duszohuba... i zgubiła dwie dusze; zatrata dla jednej, otchłań dla drugiej, przez to spotkanie... A takie były piękne pierwsze chwile takie... krasne. Żyliście w liljowo-purpurowym blasku, lecz jakby na moczarach, wchłonęły was; jego na wieki... ciebie zatopiły w kałużach męczarni...
— Lorko przestań! Nie wywołuj tych wizji.
— A pamiętasz Hańdziu obóz cygański?... szatry, Makruna. Ja pamiętam wybornie: „mościa damulka wiatrem poleci, gdzie krew poniesie... szeroko i cudnie... krew zahuczy to i złota dorzuci... Ferdu, ferdu!... ot taka... cygańska dola...“.
Każde słowo mówione było ciszej, rozwlekłej, ostatnie wyszło z ust kobiety jak szmer leciuchny... Lora westchnęła.
— Mądra baba... worożycha! — zawołała nagle śmiejąc się.
Andzia patrzała na nią ze zdumieniem i trwogą. Więc ona sama przyznaje?... więc i tu wróżba... spełniona?...
W tem rzekł Nordica.
— Kazałem szoferowi zawracać do Monte. Panie się rozmarzają, a ja nawet nie wiem, na jakiem tle ten romantyzm. Muszę się uczyć po polsku. Już jeśli Lora marzy, musi to być niezwykły temat. Powtórzcie mi go panie.
— Nie dorosłeś do tego Berti.
— W takim razie teraz mój benefis, jedziemy do The Austria na bibę.
— Gdzie to jest i co to jest? — pytała Anna.
— To sobie restauracja, á la kabaret, od północy dopiero ma rację bytu, wesoły zakątek, zabawny.
— Jabym wolała jechać do domu i proszę mnie tam odwieść.
— Jedź Anuś z nami. Nie puścimy cię. Wcale miła dziura ta restauracja. Muzyka gra, tańce, szampana trzeba pić koniecznie, taki zwyczaj. Zabawimy się, utoną nasze marzenia.
Andzia uczuła się dotkniętą. „Nasze“ czyż skala jej marzeń i wspomnień może się równać z marzeniami Lory?...
Stanęli przed kawiarnią u stóp kolejki zębatej. Weszli, witani ukłonami szwajcara i kelnerów u wejścia. Niezbyt duża, niska sala od razu niepodobała się Tarłównie. Pod ścianami stoliki, w głębi orkiestra, bufet, perspektywa powiększona złudnie przez wielkie zwierciadło.
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/91
Ta strona została skorygowana.