Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/93

Ta strona została skorygowana.

Z głębi sali buchnął śmiech rubaszny. Podniosła pół przytomne oczy. Siedział przy stoliku barczysty jegomość, wąsy wachmistrzowskie, duże i długie, mina djabła. Pochylony w tył, śmiał się z dwuch kokotek zaproszonych na kolację. Dysponowały sobie potrawy, jadły tak żarłocznie, że wesoły jegomość nie mógł się niemi nacieszyć.
— Patrzysz na tego dzika?... To nasz rodak... Polak. Przyjechał zapewne odwiedzić żonę na Riwierze i tak się zabawia... nic dziwnego, żona chora.
Tarłówna spojrzała na Lorę.
Miała cyniczny śmiech, twarz nastrojoną na ogólny ton sali.
... Polak... rodak... jakiż wstyd.
Nordicowie i Włoch jedli, pili i palili, dowcipy sypiąc podejrzane, pragnęli do swej harmonji wciągnąć i Andzię, ale ona czuła się tu intruzem zbytecznym i rażącym. Uciec stąd jaknajprędzjej. Nie chciała pić szampana, nie mówiła ani słowa. Obrzydzenie rosło w niej. Doznawała wrażenia, że ugrzęzła w błocie, lepkiem, obrzydłem.
Na sali huczało od zabawy, obok siebie słyszała śmigające słowa, paliły ją wstydem.
... Jakaż ta Lora!... jakaż ta Lora!
Przyszły dwie strojne damy i siadły obok przy wolnym stoliku. Kelner zbliżył się, zagadał poufale, podał ognia do cygaretek, ponalewał wina w szklanki. Za chwilę dwie z koła tańczących podbiegły do nowoprzybyłych i zaprosiły je do tańca. Poszły bez wahania.
Andzia patrzała na to w osłupieniu, przeraziła ją myśl, że może i Lorę pociągną na środek sali, wszystkiego już mogła się spodziewać. Nordica i Humbert pili bez miary i stracili wkrótce cały ład w głowie, panowie zapomnieli o granicach stosowanych zwykłe przy Andzi.
Siedzący przy niej Nordica pochylał twarz ku niej, zionął winem i cygarami, oczy wyłupiaste za łzawą powłoką pijaństwa wgryzały się po prostu w postać Andzi, suwał pod niej wzrokiem lubieżnym, jakby zimną, wilgotną dłonią. Z drugiej strony stolika Humbert szeptał do ucha Lory, ona zanosiła się od śmiechu. Była tu w swoim żywiole.
— Pani jest piękna, pani jest bardzo piękna — mruczał Robert — stokroć piękniejsza od Lory, ona jest za duża, nazbyt rozrosła w biodrach, pani to Wenus z Milo, pani, ma ciało godne dłuta Praksitelesa... Ach czemuż nie jestem Praksitelesem, Skopasem, Fidjaszm?!... Rzeźbiłbym panią całe życie, nie oddał żadnego posągu nikomu. Ale jakbym miał żywą, prawda?.. — To już i rzeźbić nie trzeba, prawda?... Co?... moja droga pani. Co?
Andzia zmierzyła go ostrem spojrzeniem, usta miała pełne wstrętu.