— Proszę, niech się pan usunie odemnie...
— Moja droga pani, będąc tak piękną nie wolno być surową. Pani jest zazdrosną o własną urodę. Co?... Niech pani bierze przykład z Lory, to hojna kobieta, prawda?... O, jak się do niej łasi Humbert, ja wiem wszystko, ale to nic, jest piękna... trzeba darować.... Ona nie skąpi swych wdzięków, amatorów nie odpycha... Niech tak i pani robi, szkoda chować takie czary dla siebie...
— Panie Nordica, zakazuję panu mówić do mnie w ten sposób!... — zawołała oburzona.
— Pardon, pardon! Ale co ja takiego powiedziałem?... O piękności wolno zawsze mówić. Czemuż nie jestem malarzem, lub rzeźbiarzem, musiałbym wtedy panią...
Tarłówna szarpnęła się gwałtownie, jakby do ucieczki.
— Loro, wracajmy do domu albo ja sama odjadę!
Nordica złapał ją za rękę, wyrwała mu ją z gniewem.
— Niech mnie pan nie dotyka!
— Niech pani nie przeszkadza Lorze, ona grucha z Humbertem a ja z panią, pani taka piękna...
Anna nie słyszała dalszych słów Roberta, przerażonemi oczyma patrzyła na Lorę, której twarz pałała oczy rzucały ognie namiętności, usta skrzywił spazm zmysłowej podniety. Twarz Humberta przy uchu Lory była wprost straszna, satyra czy fauna rozbestwionego.
Andzia pochwyciła kilka zdań z ich rozmowy i te warem wstydu okropnego buchnęły na nią. Krew jej uderzyła do głowy.
Nordica także usłyszał zaśmiał się cynicznie.
— Ma foi, pyszna anegdotka! powtórzcie głośno, Lora jak to było. Co?...
Andzia odwróciła się całą figurą do sali, nie chciała słuchać Ale słowa bezwstydne bzykały jak osy dość głośno i dobitnie. Lora opowiadała anegdotę tak wyzutą z wszelkiej przyzwoitości, tak bezczelną, że Andzi zdawało się, iż to jest naprawdę tylko potworny sen, ogarnęło ją uczucie panicznego strachu, że słucha takich rzeczy, że mówią to przy niej... Gdyby ujrzała się nagle obnażoną, wrażenie chyba nie byłoby przykrzejsze. A Lora mówiła z zupełną swobodą. Humbert jej podpowiadał, Nordica akompanjował śmiechem.
— Słyszy pani. Co?... panno Anno to zabawne, to kolosalne... niech pani na mnie spojrzy, trzeba się śmiać. Aa... pani patrzy na tamtą parę? są w pysznej komitywie, młodzieniec się rozchmurzył. O... uszczypał ją... bravi, bravi!
W tej chwili weszło dwóch panów nowych. Rozbierali się z okryć i popatrzyli na Lorę, zerknęli na siebie, znowu na nią. Mijając stolik uśmiechnęli się do niej dyskretnie, jak dobrzy znajomi. Ona błysnęła, ku nim wzrokiem szelmoskim i cynicznie jakoś skrzywiła twarz. Andzia zdrętwiała. Nawet ona w tych
Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/94
Ta strona została skorygowana.