nieme świadectwo stuletnich przeżyć, niby człowiek, gdy przetrwa pioruny i burze i potem wsłuchuje się tylko w dalekie, coraz dalsze echa tego, co było.
— Jak tu uroczyście — rzekła cesarzowa, obejmując smętnem spojrzeniem całą wyżynę. — Zdaje mi się, że tu, na tym wiszarze, dzieje się coś doniosłego, a może... rozbrzmiewają tu echa tego, co działo się kiedyś, co stanowiło o losie jednostek, może narodu... Tak wyobrażam sobie mistyczny ołtarz, na którym składano przysięgi... to miejsce jest jak świątynia ofiarna, tu na zapalonych stosach płonęły może ciała bohaterów... Książę przebywasz tu niby kapłan — dodała, uśmiechnąwszy się melancholijnie.
— Najmiłościwsza pani!... — jęknął stary dostojnik rekwedzki i zamilkł nagle, jak gdyby skurcz bolesny chwycił mu gardło.
Gizella spojrzała na niego uważnie i zdumiała się. Był śmiertelnie blady, oczy obrócone na nią miały w sobie przerażający smutek, w twarzy jego i w całej postaci odmalowała się gwałtowna męka wewnętrzna.
— Książę! — zatrwożyła się cesarzowa, wyciągając do niego rękę. — Książę! — powtórzyła po chwili.
Poruszył się, przetarł czoło dłonią i rzekł drżącym głosem:
— Wybacz, najmiłościwsze... Słowa waszej cesarskiej mości nasunęły mi obraz... dawny a tak bliski... Zgrzytnęło w sercu, ale już nic, nic!
Cesarz chcąc przerwać rozmowę, która widocznie wkraczała w dziedzinę wspomnień przykrych dla znakomitego Rekweda, zawołał wesoło:
— Doprawdy, położenie i architektura tego zamku są wspaniałe, godne podziwu wytrawnych znawców, ja niestety do nich nie należę. Naprzykład ta baszta! Radbym ją zwiedzić od wewnątrz, ale może nie dzisiaj.
— Chętnie służę waszej cesarskiej mości — rzekł Wenuczy z ukłonem — wątpię jednak, czy uda nam się wejść wysoko.
— No, tak, schody nie wytrzymały próby czasu. Tam pewnie nikt nie wchodzi?
— Nikt. Kiedyś, trzy czy cztery lata temu, w tej wyrwie najwyższego piętra miał gniazdo swe orzeł, ale... i on odleciał...
— Książę wszak nie jest zawsze samotnym w tym zamku? — zapytała Gizella.
Na piękną twarz starca znowu padł cień smutku.
— Jestem samotny, najmiłościwsza pani — zadrgały jego słowa — i nikt mnie tu prawie nie odwiedza. Żona
Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.1.djvu/103
Ta strona została przepisana.