nie żyje, z dalszą rodziną nie mam żadnej łączności, syn... — urwał, spuszczając oczy.
Cesarz podchwycił z pozornem zainteresowaniem:
— A... książę Sweno nie wraca do kraju?
Na twarzy księcia osiadła chmura. Odrzekł głucho:
— Nie wiem, wasza cesarska mość, echo jego czasem dolatuje mnie z daleka, w postaci krótkiego pozdrowienia...
— A, to szkoda — powiedział cesarz tonem tak lekkim i niefrasobliwym, że Gizellę dotknęło to niemile. Spojrzała przelotnie na męża i na księcia, twarz Wenuczyego drgnęła nieco nerwowo. Książę westchnął bez jednego słowa.
Wtem załopotało gwałtownie w górze. Wszyscy troje podnieśli oczy. Jak strzała, z poza najwyższego wirchu nadlatywał olbrzymi orzeł ukośnym lotem. Ukazał się niespodzianie i pędził, jak wicher z nieokiełznaną siłą, czyniąc łopot coraz głośniejszy rozpostartemi szeroko skrzydliskami. W jednem okamgnieniu zawirował w powietrzu, jakgdyby upatrywał z wysokości zdobycz, i nagle zaczął szybko zniżać lot wprost ku Gizelli. Nieulękła patrzyła roziskrzonemi oczami na króla wyżyn, lica jej trysnęły rumieńcem zachwytu. Książę Wenuczy wybuchnął radosnym okrzykiem:
— Powrócił! Powrócił!
Przeraźliwy skwir orła rozdarł powietrze, jak surma. Skrzydła chmurą zawisły nad głową cesarzowej. Cesarz podskoczył do niej blady, zaniepokojony.
— Gizello! — krzyknął, czyniąc ruch obronny.
Lecz ona wyciągnęła ramiona do ptaka, jakby na powitanie radosnej zjawy.
Już widać pióra szare, zjeżone... już ostre zadziory szponów wysunęły się krwiożerczo... już jedna sekunda wystarcza, aby orzeł spadł całym ciężarem n a cesarzową... Ottokar i Wenuczy dobyli błyskawicznie szpady.
Ptak opuścił się jeszcze niżej, zawisając znieruchomiałym lotem nad głową Gizelli. Jeszcze chwila wahania, niepewności... jeszcze, jeszcze błysk sekundy, krótkie mgnienie oka... Rozlega się straszny, dziki skwir ptaka i — jednocześnie rozpaczliwy okrzyk Gizelli:
— Nie zabijajcie! Proszę!
Gwałtownym rzutem ramion zatrzymała wymierzone morderczo szpady.
Orzeł zakwilił łagodniej, machnął skrzydłami raz, drugi, trzeci, zatoczył małe koło nad głowami tych trojga słabych ludzi i — majestatycznie, z królewską powagą, bez lęku, bez pośpiechu poszybował w górę nad zamkiem.
— Spłoszyliście go, panowie — rzekła z wyrzutem Gizella cała w ogniach po niezwykłej chwili.
Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.1.djvu/104
Ta strona została przepisana.