piał organicznie Sustji i Ururgów. Skończyło się wreszcie na tem, że wyemigrował z kraju i jak dochodzą nas wieści, został kompletnym anachoretą, osiadłszy w górach, czy też lasach jakichś gorących stref podzwrotnikowych. Czy to wszystko nie oznacza człowieka z choremi zmysłami?
Gizella milczała, zadumana głęboko, doszukując się snać innej prawdy w historji Swena.
Ottokara ubawiła skupiona powaga żony.
— No, Zili — rzekł wesoło — widzę, że wszystkie niesamowite opowiadania o dziwacznych ofiarach własnego urojenia interesują cię niezwykle... Współczuwać tylko należy starem u Wenuczy’emu, że musi się jeszcze przyznawać do takiego syna. Ojciec bardzo szlachetny człowiek o prawym charakterze i nieposzlakowanej opinji. Szanują go wszyscy, liczy się z nim poważnie każdy, nawet jego zapalony przeciwnik Thossutt. Książę zawsze pragnął łagodzić stosunki polityczne i dokładał wszelkich starań, aby doprowadzić do porozumienia, syn zaś wrzał przeciwko nam, psując dzieło ojca. Bywa i tak. Żal mi starego księcia, bo syn... zgubiony, a wszak jedynak.
— Czy naprawdę jest on takim, jak słyszę? — spytała w zamyśleniu Gizełla — bo jednak burgrabia zamku Tolomed, gdy mówi o swym młodym panu, ma wyraz niezwykle serdeczny w oczach. Badałem go lekko w rozmowie, on również jest zagadkowy, ale jego słowa skąpe o księciu Swenie są nacechowane wiarą w jego bohaterstwo.
— Bezsprzecznie, Sweno dla Rekwedów ma jakiś urok, ale sam się gubi, zatraca. Krążą o nim przeróżne legendy, zresztą, jak o każdym z tego rodzaju ludzi, faktem jest jednak, że to awanturnik nieprzeciętnej miary i fanatyk jakiejś obłędnej a szkodliwej idei. Właściwie u nas o nim się nie mówi, zniknął, przepadł zupełnie.
Upał złotego popołudnia zalewał pola rekwedzkie, rozfalowane na nieobjętej przestrzeni ciężkim dojrzałym kłosem pszenicznym. Łany te, widne z wyniosłych murów zamku Doken, obumarłej siedziby dawnych królów rekwedzkich, ciągnęły się od szarzejącej na horyzoncie puszczy i przepasane gdzieniegdzie zielono-płową szarfą pastwiska, uświetniały bogactwem swem łagodne brzegi
Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.1.djvu/106
Ta strona została przepisana.