— Cała moja polityka i wszystkie zabiegi rządu sustjańskiego, by utrzymać jaki taki spokój na Rekwedach, nie dokonały tego w ciągu kilku lat, czegoś ty dokonała tu swoim czarem i sercem.
Gdyby tak było, to jak ten orzeł w Awra Rawady, powróciłby do kraju książę Sweno, za którym tęskni od lat ojcowskie serce księcia Wenuczy’ego i naród cały. Ach, książę Sweno! Raz jeden spojrzała na jego portret i wspomnienie tej dumnej pięknej twarzy o oczach niezwykłych, patrzących z jakąś głęboką mądrością — prześladowało ją na każdym kroku. Powrót zaginionego orła do opuszczonej baszty na Awra Rawady — taka żywa legenda, stająca się w jej oczach, i wrażenie, odniesione z portretu młodego Wenuczy’ego, zbudziły w niej jakieś tajemnicze a niepokojące uczucie, stłumić je w sobie nie była zdolna. Pobyt w Doken wśród szeroko rozlanej ciszy łanów złocistych oderwał ją od świata przykrej realnej rzeczywistości i przeniósł w krainę słodkiego rozmarzenia, w którem myśli stają się beztroskimi motylami, a rytm serca śpiewem rozkosznym. I Doken było jedną ze wzruszających pamiątek królewskiej przeszłości Rekwedów, lecz jakże się tu czuła inaczej, jakgdyby łódź jej po przebyciu wstrząsanego dalekim hukiem oceanu zawinęła nagle do lazurowej przystani. Pochłaniała oczami roztoczoną przed nią przestrzeń.
Wydało jej się, że jest w Arwji, w czasach, gdy wolna, jak ptak, mogła biegać wśród takich samych pól rozdzwonionych dojrzałym kłosem i upajać się ich nieustanną muzyką. Czemużby teraz miała siedzieć bezczynnie na zamku, gdy jest tak cudnie dokoła i — nikt jej nie śledzi? Uniesiona niewiadomo skąd powstałą podnietą, zerwała się szybko i wyciągnąwszy ramiona do pół, zawołała radośnie:
— Idę, idę do was!
Wymknęła się z zamku niepostrzeżenie nad rzekę, dobiegła do łódek, skoczyła w jedną z nich i odbiła od brzegu. Wiosłowała lekko, wprawnie, pochylając się rytmicznie nad wiosłami w gryfach. Wkrótce wartka fala na głębinie jęła ją unosić nieco z biegiem rzeki. Gizella mocowała się dzielnie z opornym nurtem i niezmęczona, nawykła do tej gimnastyki od dziecka, posuwała prędko stateczek swój mały po dyszącej upałem wodzie. Płynąc, śpiewała piosnkę ludową i wesoło patrzyła na skaliste złomy zamku. Zamek, zatopiony z jednej strony w puszczy drzew parkowych, z dwuch zaś stron okrążony Anudem błyszczał wąskiemi oknami od pochylonego już na zachodzie słońca, jakby wewnątrz płonęło sto ogni biesiadnych. Gizella polubiła ten zamek, przypominający stare legendy, w takich zamczyskach odległych od świata czuła się zawsze najlepiej. Cie-
Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.1.djvu/108
Ta strona została przepisana.