włosy owinęły ją, falistym płaszczem. Zanurzyła twarz w dłoniach i zastygła w modlitewnej kontemplacji. Cisza święta, uroczysta zaległa kaplicę, cisza, w której za chwilę ma się odbyć długa spowiedź znękanej duszy.
Minęło kilka lat od owych dni przejasnych, kiedy stąpała po kwieciu szczęścia. Nie zgasły w pamięci, lecz zasnuły się ciężką mgłą oddalenia te chwile błogosławione, pełne uczuć gorących i niezachwianej wiary... Gdzież są niebotyczne szczyty marzeń, sięgające do słońca, jak ukochany ongiś Hełm Srebrny arwijski?... Gdzież są szarotki, zerwane ręką najdroższą na skalnem urwisku nad przepaścią, kwiatki aksamitne — symbol miłości. Orlico moja, karmiłbym cię gołębiami, a jaskółki dla zabawy twej znosił... — po cóż przychodzi takie echo odległe?... Tu, na klęczniku, zostały uwiecznione srebrnym haftem na białej materji gołębie, jaskółki ostroskrzydłe, splątane z szarotkami — jak sen, jak wymowne świadectwo cudu życia... Gdzież jest ufność bez miary, gdzie dawny poemat śnień, dawne baśniowe ogrody?... Więc jest jednak siła przemożna, gasząca niekiedy słońce?...
Jakże ciężkie jest przejście z zalewiska tęczowych blasków w mrok szarej, przyziemnej codzienności, w której gnieździ się gad, siejący padalczą truciznę!
Dzieci! Wydała je na świat z wiarą, że będą one żywemi ogniwami w łańcuchu małżeńskiego szczęścia. Pierwsza córeczka — płonka, słaba i wiotka, jak pasemko oparu z nad łąki kwiecistej. Motyli jej żywot zgasł szybko, jak mdleją białe skrzydełka pierwszego wiosennego motylka. Nad maleńką Joanną tylko matka roniła łzy gorzkie, tylko płakała stara niania Hedwisia i wzruszyli się szczerze... Rekwedzi. Z obcych oni jedni odczuli głęboko ból macierzyński ukochanej ich orędowniczki, umieli wyrazić go w sposób tak serdeczny i wzruszający, jak gdyby stanowili miljon sióstr i braci zgasłej dzieciny. Cesarz zasmucił się nieco stratą córeczki, księżna matka nie okazała i tego, Sustja była najzupełniej obojętna. Wszak oczekiwano następcy tronu, cóż więc dziwnego, że dla dziewczynki nie mieli serca! Ale i później ponowny obowiązek wydania na świat męskiego potomka zawiódł powszechne oczekiwanie i zatruł macierzyńską radość... I znowu córka?!... Och, pamiętne słowa księżny matki, słowa twarde, jak stal, przeszywające serce... i ten straszny wyraz szyderstwa na twarzy złej, okrutnej. Nowe rozczarowanie dla cesarza i chmura w jego oczach. Ale maleńka istotka, niechętnie przyjęta przez ojca i otoczenie, tym silniej związała się duszą z sercem matki, tym jaśniejszym stała się promykiem wśród zapadającego już wówczas mroku. I oto nie-
Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.1.djvu/127
Ta strona została przepisana.