— Jakże my się nie rozumiemy! — westchnęła Gizella z ubolewaniem.
— Ha! ha! — zaśmiał się sztucznie. — Nie rozumiemy się, nie rozumiemy! I słusznie! Nie jestem skrojony na podobieństwo idealnego Ksywiana, nie mówiąc już o Luiselu, który oddawna miał swoją obiecującą gwiazdę w twojem sercu. Brat! Wiedzą to wszyscy!
Gizella patrzała na męża z przerażeniem, serce jej zamarło ze zgrozy, obrażona duma i wszystkie najświętsze uczucia zbuntowały się w niej, szarpnięte zbyt brutalnie. Blada, drżąca powiedziała głosem surowym:
— Słowa twoje, Ottokarze, ubliżają tobie samemu. Pomijam ból, który mi zadajesz bezwzględnie i niesprawiedliwie. Zapominasz o godności własnej i mojej.
Łzy trysnęły z jej oczu, odwróciła się, chcąc odejść, lecz cesarz podbiegł szybko i chwycił ją za rękę.
— Zili! — zawołał gwałtownie.
W tej chwili Argus, od pewnego czasu szczekający zajadle i rzucający się w zarośla, wybiegł stamtąd i osadzi! się na przednich łapach, z wyszczerzonymi zębami, jak do skoku. Gizella spojrzała w tę stronę i krzyknęła z przestrachem. Z gąszczów wyłonił się olbrzymi niedźwiedź, zastępując im drogę. Cesarz w okamgnieniu zerwał strzelbę z pleców, wymierzył i wypalił, ale snadź ręka mu zadrżała, ho kula zraniła tylko zwierza, pobudzając go do wściekłości. Ranny niedźwiedź rzucił się z bolesnym rykiem na doskakującego Argusa, porwał go w straszne swe łapy i zanim cesarz zdołał wypalić po raz wtóry — pies upadł martwy w kałuży krwi. Rozległ się drugi strzał, lecz kula musnęła niedźwiedzia tylko po kudłach, przyprawiając go o tem większe szaleństwo. Rozjuszony olbrzym wspiął się momentalnie na tylne nogi i roztworzywszy groźnie łapy, zbrojne w krwawe pazury, runął przed siebie z mrożącym krew rykiem.
— Uciekaj, na Boga! — wrzasnął przerażony cesarz i rzuciwszy strzelbę, dobył noża.
Zanim jednak zorjentował się, Gizella błyskawicznie chwyciła go za rękę, wyrwała mu nóż i skoczyła do rozszalałego niedźwiedzia. Był jeden moment, w którym Ottokar doznał wstrząsającego wrażenia, że Gizella poświęca swe życie, aby jego ocalić! Oniemiały ze zgrozy rzucił się ku niej. Porwał ją wpół i skoczył w bok.
Lecz w tej chwili stała się rzecz niepojęta. Atakujący niedźwiedź, którego łapy z okrutnemi zadziorami zawisły tuż prawie nad głową Gizelli, zaharczał rykiem zduszonym i zakręcił się na miejscu ujarzmiony ciągle jakąś niesamo-
Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.1.djvu/133
Ta strona została przepisana.