Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.1.djvu/17

Ta strona została skorygowana.

— Nie lękaj się, Zili, mój wędrowny grajku najsłodszy. I mnie się wydało, że ten chłopak poznał nas, ale przekonałem się teraz, że to istotnie jakiś człowiek biedny, może bardzo nieszczęśliwy.
— Jak mi go serdecznie żal — westchnęła Gizella i dodała: — Pragnęłabym przyjść z pomocy jego niedoli, ale cóż ja mu poradzę w tej chwili...
Nagle wysunęła się z ramion ojca, i ukazując mu srebrny pieniążek w paluszkach, rozbawiona, zawołała wesoło a rzewnie:
— Patrz, ojczulku, ci dobrzy ludzie nieświadomie wzbogacili mnie tak prostaczym a zabawnym dla nas darem. Pragnę i ja pomóc temu nieszczęśliwemu góralowi. Ale jak?... Wszak nie pieniędzmi...
— Tak, dziecinko droga — westchnął książę ze smutkiem — nie zawsze nieszczęście można rozjaśnić blaskiem pieniędzy, nie zawsze biedny człowiek uśmiechnie się na widok jałmużny. Częstokroć ból jest mocniejszy od wszystkich potęg świata, a mrocznej otchłani duszy nie zapełni bogactwo wszystkich ziem i krajów.
Gizella pochyliła główkę w zamyśleniu i przykucnęła na łóżeczku. Świetlicę zaległa cisza, pełna niedopowiedzianych wyrazów i utajonych westchnień. Zawieszony w rogu kaganek zaskwierczał przykro, przejmująco, drobne jego światełko zaczęło mdleć w ostatnich wysiłkach aż wreszcie zgasło zupełnie.
Gdy księżniczka podniosła oczy, izba była zalana srebrną powodzią księżycowego światła. Promienne smugi, jak nieuchwytne nici pajęcze, płynęły z wysoka, z nad gór, łamały się w oknach świetlicy, drżały chwiejne, rozkołysane, układały się na podłodze w brylantowe szlaki, unosiły się wyżej, coraz wyżej i, dotykając sprzętów, malowały na ścianach fantastyczne arabeski. Gizellą owładnęło uczucie niewysłowionej rozkoszy. Bezwiednie rozchyliła usteczka, wchłaniając w siebie te blaski, i jęła prężyć ramiona, bo wydało się jej, że w tem czarodziejskiem lśnieniu jest uskrzydlonym duchem-aniołem i płynie gdzieś, w zaświaty, w krainę wizji i szczęścia.
Z krótkiej chwili zachwytu i rozmarzenia zbudził ją przyciszony głos ojca:
— Zili, ty nie śpisz, a wszak jutro o świcie wyruszamy stąd.
— Ach, ojczulku, gdybyś wiedział, ile mi teraz myśli przyszło do głowy!
— Powiedz, słucham cię chętnie.
— Właściwie to nie były myśli, lecz jakieś obrazy, czy ja wiem zresztą, co takiego! Marzyłam sobie, że unoszą